984 N. Milwaukee Ave, Chicago, IL | (773) 384-3352 | Tuesdays, Thursdays, Saturdays, & Sundays, 11AM-4PM

Zabierzemy Cię do miejsc w których nigdy nie byłeś

Witamy na podstronie uzupełniającej wystawę „100 lat żeglarstwa polskiego” w Muzeum Polskim w Ameryce. To miejsce zostało stworzone z myślą o tych, którzy chcą zgłębić swoją wiedzę na temat historii polskiego żeglarstwa oraz odkryć dodatkowe materiały związane z naszą ekspozycją.

wprowadzenie

Na stronie znajdą Państwo:

  • Biogramy niezwykłych postaci, które na przestrzeni stu lat kształtowały historię polskiego żeglarstwa.
  • Zdjęcia – zarówno archiwalne, jak i współczesne – dokumentujące piękno i wyzwania, jakie niesie ze sobą żeglarstwo.
  • Szanty – tradycyjne pieśni morskie, które wprowadzą Państwa w atmosferę morskich przygód.
  • Ciekawe marynistyczne historie, które przeniosą Państwa na pokład żaglowców i w rejony pełne tajemniczych opowieści.

Historia polskiego żeglarstwa obfituje w niezliczone fascynujące opowieści, tak liczne, że nie mogliśmy uwzględnić wszystkich żeglarskich podróży w ramach fizycznej przestrzeni naszej wystawy. Ta strona ma na celu wyróżnienie tych, którzy nie zostali uwzględnieni w oryginalnej ekspozycji, umożliwiając zaprezentowanie ich niezwykłych osiągnięć.

Wystawa „100 lat żeglarstwa polskiego” będzie dostępna do 15 marca 2025 roku. Mamy nadzieję, że nasze materiały pozwolą Państwu na pełniejsze zrozumienie i docenienie bogatej tradycji polskiego żeglarstwa. Zapraszamy do odkrywania tych treści i życzymy inspirującej podróży przez stulecia morskich przygód!

WE WILL SHOW YOU THINGS YOU HAVE NEVER SEEN

Welcome to the supplementary page for the exhibition “100 Years of Polish Sailing” at the Polish Museum of America. This space has been thoughtfully designed for those who wish to deepen their understanding of the history of Polish sailing and explore additional materials related to our exhibition.

introduction

On this page, you will find:

  • Biographies of extraordinary individuals who, over the past century, have shaped the history of Polish sailing.
  • Photographs – both archival and contemporary – capturing the beauty and challenges inherent in the world of sailing.
  • Shanties – traditional sea songs that will immerse you in the spirit of maritime adventures.
  • Engaging maritime stories that will transport you aboard sailing ships and into realms filled with mysterious tales.

The history of Polish sailing is rich with countless fascinating stories, so many, in fact, that we were unable to accommodate every sailor’s journey within the physical confines of the exhibition. This page is intended to highlight those who were not included in the original display, allowing their remarkable contributions to be shared and celebrated.

The “100 Years of Polish Sailing” exhibition will be on display until March 15, 2025. We hope these materials will offer you a deeper appreciation and understanding of Poland’s rich sailing heritage. We invite you to explore these resources and wish you an inspiring journey through centuries of maritime adventures!

Biogramy / Biograms

Haiman / America

Ameryka

Kraju młodości bujnej i tężyzny ducha!
Przy tobie Europa, jak słaba starucha
Przy młodzianie, wygląda! Niby drapacz nieba,
Co się wierzchołkiem prostym pod chmury koleba,
Z powierzchni globu strzelasz, nad misterne szczyty
Europy, mgłą niby przyodziane w mity,
Ozdobne ręką mistrzów, opiewane w pieśni,
Czcigodne, pełne cudów – lecz i wieków pleśni.
Wielkość twoją zwolniony duch zgnębionych stworzył;
Nie dziw więc, że gdy pęta z ramion swych odłożył
- Z ramion, co się przez wieki z żelazem zmagały –
Świat ojców już za ciasny, już mu był za mały.
Jak roślina mizerna, która w cieniu trzyma
Mur ciemny, nieraz w sobie ma zaród olbrzyma.
Aż wniesiona na słońce wytryśnie do góry
I czubem wnet przeniesie dawne więzień mury –
Tak on, rzuciwszy wzory stare Europie,
Tu przeszedł piramidy i dzieła cyklopie.

Wielki Stwórco! Poznaj myśl Twoją głęboką!
Nie darmoś dawnym ludziom bielmem zakrył oko,
Że nie widzieli poza Atlantyku fale.
Posłałeś Janów z Kolna i Kolumbów w dale
I żagleś kazał puszczać za zachodnią gwiazdą
I na tym lądzie odkryć nowe wolnych gniazdo
Dopiero, gdy człek poznał, że nie osią świata
Jest ziemia, ale pyłem, co wkrąg Ciebie lata;
Gdy poznał, że nie władcą gwiazd Twych jest i słońca,
Lecz chwilą, cieniem bladym w wszechświecie bez końca.
Tak Kolumb nas osadził na półkuli tronie,
Kopernik berło świata w Twoje oddał dłonie.

Więc biegły tutaj tłumy z każdego narodu,
Z południa i północy, ze wschodu, zachodu,
A Tyś z ułamków drobnych nowy naród stworzył,
Jak ongiś Syn z okruchów cudem chleb rozmnożył.

Więc biegły tu spragnione wolności gromady.
Zaprawdę, więcej w człeku cnoty, niźli wady.
Boć jakże tu wstał naród zbiegowiska ludzi,
Który wielkością, podziw już w kolebce budzi.

O kraju, co skraw nieba nosisz w swym sztandarze!
I myśmy cząstkę duszy dali tobie w darze,
I myśmy krwią ofiarną, cichym naszym trudem
Pomagali rozpalać gwiazdy nad twym ludem!
Gdzie nas nie było, powiedz! W łonie twojej ziemi
Kuł dla ciebie bogactwo Polak dłońmi swymi,
Pług polski w pole zamieniał twe bezmierne stepy,
Polak swą pracę wnosił w twe fabryczne sklepy,
On krew swoją przelewał na stu bojowiskach,
On chwałę twą w geniuszu pomnażał rozbłyskach
I za Ojczyzną patrząc, kędy wschód się znaczy,
Ją w tobie kochał, matko przybrana tułaczy!
Tak więc, nie tylko cudzej pracy by dziedzicem,
Lecz i wielkości twojej i sławy rodzicem.

Kraju młody! Ojczyzno można Waszyngtona,
Spojona z Polską duchem, węzłem krwi złączona!
Niech prometejska twoja pochodnia wolności
Świeci wyżej i wyżej, niech łamie ciemności
Niewoli, aż swym blaskiem zawrze sojusz ścisły
Z blaskiem ognia, co płonie nad brzegami Wisły!...
Aż kiedyś światło dwojga zniczów glob otuli:
Ty jednej, Ona drugiej zaświeci półkuli!

(Z Teki Pośmiertnej M. Haimana, „Kronika Seraficka Lipiec-Sierpień, nr 7-8, Detroit 1953)


America

Land of youthful vigor and strength of spirit!
Next to you, Europe seems a frail old woman,
A mere shadow beside a youth, like a skyscraper
That sways its pinnacle into the clouds,
Soaring from the globe’s surface above Europe’s mist-shrouded peaks,
Adorned by the hands of masters, celebrated in song,
Revered, full of wonders—yet also centuries-old decay.
Your greatness was forged by the spirit of the oppressed;
So it is no wonder that when he shed his chains
—Chains that for centuries had battled with iron—
The world of his ancestors was already too small, too confined.
Just as a stunted plant, held in the shadow of a dark wall,
May harbor within itself the seed of a giant,
Until, exposed to the sun, it bursts upward
And soon surpasses the walls of its former prison—
So he, casting off Europe’s old models,
Surpassed pyramids and Cyclopean works.

Great Creator! Reveal Your profound thought!
You did not veil the eyes of ancient peoples in vain,
So they could not see beyond the Atlantic waves.
You sent the Jans from Kolno and Columbuses into the distance,
Commanding them to set sail under the western star
And to discover on this land a new haven of freedom
Only when mankind recognized that the earth is not the center of the world,
But merely dust drifting around You;
When he realized that he is not the ruler of Your stars and sun,
But a moment, a pale shadow in the endless universe.
Thus, Columbus placed us on the throne of the hemisphere,
And Copernicus handed the world’s scepter to Your hands.

So throngs from every nation came here,
From the south and the north, the east and the west,
And You fashioned a new nation from countless fragments,
Just as once the Son multiplied loaves from crumbs.

Thus, crowds thirsting for freedom rushed here.
Truly, there is more virtue in man than vice.
For how did a nation, rising from a gathering of people,
Come to inspire admiration even in its cradle?

O land that bears a fragment of the heavens in your banner!
We too gave a piece of our souls to you as a gift,
And with sacrificial blood and our quiet labor
Helped kindle the stars above your people!
Where were we not? In your soil
A Pole forged wealth with his own hands,
Turning your boundless steppes with the Polish plow,
Bringing his labor into your factories,
Shedding his blood on a hundred battlefields,
Enhancing your glory with flashes of genius
And looking towards the homeland, where the east is marked,
He loved you, Mother of exiles, here adopted!
Thus, not merely as an heir to foreign work,
But also as a parent of your greatness and glory.

Young land! Homeland of Washington,
Bound with Poland in spirit, united by blood!
May your Promethean torch of freedom
Shine brighter and brighter, breaking through the darkness
Of oppression, until its light forms a close alliance
With the light of the fire burning by the banks of the Vistula!...
Until one day the light of the two torches will envelop the globe:
Yours in one hemisphere, and hers in the other!

(From the Posthumous Collection of M. Haiman, “Seraphic Chronicle July-August, No. 7-8, Detroit 1953)

Haiman / Sailing the World

Fragment z „Herodot Polonii Amerykańskiej. Mieczysław Haiman (1888-1949)” autorstwa Teresy Kaczorowskiej

Żeglowanie po świecie, fascynacja Japonią, emigracja

Żeglował Haiman przez pięć lat. Służba w marynarce austriackiej pozwoliła mu na realizację młodzieńczych marzeń: zamiłowania do podroży i poznawania różnych zakątków globu, które znał tylko z książek. „Moim największym marzeniem było poznać świat" - wyznał po latach, już w języku angielskim, w swoim jedynym literackim autoportrecie, na sześć lat przed śmiercią: „Bajeczne siedem gór i siedem rzek burzyły mój spokój i wypełniały wyobraźnię. Chciałem zostać sławnym marynarzem i globtroterem. Moje aspiracje spełniły się. Przez kilka lat, jako młody mężczyzna, żeglowałem przez morza i oceany, poznając świat. Przemieszczając się dalej i dalej, celowo szukałem jakiejś szansy. I nie było tam przygody, której nie chciałbym opisać”.
Najbardziej ze wszystkich krain świata podobała mu się Japonia. „Jest to najprzecudowniejszy kraj, najśliczniejszy zakątek ziemi, szczególnie między tymi niezliczonymi masami wysp i wysepek. Na Island See leży wysepka koło wysepki i wirując między nimi statkiem, trudno jest wyobrazić sobie coś bardziej malowniczego", cytuje Artur L. Waldo młodzieńcze wrażenia Haimana z podróży do Kraju Kwitnącej Wiśni. Podaje też, że pierwszy kustosz wspominał, iż za każdym razem, kiedy tamtędy płynął wydawało mu się, że dzięki nadprzyrodzonym pejzażom przeżywa na jawie dawno słyszane, zapamiętane w dzieciństwie bajki...
Wacław i Tadeusz Słabczyńscy zaliczyli Mieczysława Haimana do podróżników polskich. Publikując o nim notę biograficzna w Słowniku podróżników polskich podają, że
Haiman odbywał dalekie podróże nie tylko morskie, ale dotarł również m.in. w głąb Chin i Japonii. Wydaje się to mało prawdopodobne, choć Haiman zwierzał się Waldzie, że imperium japońskie fascynowało go także swoim mitem, czyli musiał je poznać. „Podziwiał ten lud uwijający się w pracy od rana do nocy, taki oddany, cichy, lojalny, aż do
przesady, gotów do największych poświeceń dla swego kraju, jego fanatyczne wprost wierzenia, które najlepiej odzwierciedlał - „państwowy" smok Rio czy Tatsu, czerpiący swe symboliczne znaczenie ze starożytnego narodu chińskiego" - pisze Waldo.
Haiman opowiadał koledze o tym japońskim smoku, co miał głowę konia czy
wielbłąda, wielkie, wypukłe i czarne oczy, rozdęte nozdrza, z których buchał ogień. Monstrum było w Grecji i u Rzymian symbolem zła i niebezpieczeństwa, zaś w Japonii i Chinach wręcz odwrotnie - stróżem dobra ludzkiego, uprowadzało szkodliwe wiatry, a sprowadzało deszcz. Japoński potwor dobroczyńca, jako jeden z głównych motywów japońskiej sztuki zdobniczej, stał się też talizmanem szczęścia nie tylko Japończyków, lecz i marynarzy wszystkich krajów, których wiatry zaniosły do Kraju Kwitnącej Wiśni. Mówił Haiman do Waldo: „Podejrzany to marynarz, który nie szukał ochrony Tatsu Imperiale dla ochrony swego zdrowia i powodzenia. Wyraz temu pragnieniu dawał w wytatuowaniu Tatsu na swvm ciele”.
Arturowi L. Waldo do głowy nie przyszło, że skromny i cichy, pedantycznie dobrze ułożony historyk też może nosić na sobie podobiznę smoka. Nie wiedzieli o tym nawet jego najbliżsi współpracownicy. "Nigdy nie widziałam u Haimana wytatuowanego
japońskiego smoka. Ale nigdy tez nie widywałam go inaczej jak w garniturze lub w koszuli z długim rękawem" – powiedziała mi pani Sabina Logisz, urodzona 10 listopada 1916 r. w Chicago, kóra od 2 grudnia 1936 .r a do śmierci Haimana 15 stycznia 1949 г,. była przez 12 lat jego asystentką i niezastąpionym pracownikiem Polskiego Muzeum w Ameryce.
Dopiero w upalne lato 1948 r., kiedy Haiman byt już ciężko chory, zaproszony przez jego żonę do odwiedzenia chorego w domu, Artur L. Waldo zobaczył na obnażonej prawej ręce Haimana, od ramienia do łokcia, wytatuowanego Tatsu Imperiale. „Nie był to jakiś tam szablonowy wizerunek w niebieskim tylko kolorze. Haiman miał smoka w czterech kolorach: niebieskim, czerwonym, pomarańczowo-żółtym i czarnym. Było to po prostu arcydzieło sztuki tego rodzaju.” Speszony wówczas 60-letni historyk, odpowiedział wielce zdziwionemu koledze, że w młodości dzieło to wykonał mu „kolorową szpilką" mistrz w Jokohamie, szeroko znany wśród marynarzy. „Te czarne oczy smoka widzi pan? - zapytał Haiman Artura L. Waldo. - Prawda, jak żywe? Miały one mieć dar patrzenia w przyszłość i prowadzenia człowieka do właściwego celu". Sugerował, trochę żartem, że to właśnie Tatsu Imperiale zmienił jego żeglarskie zamiłowanie na pracę dla historii Polonii amerykańskiej.
Podczas pięcioletniej służby na morzu Haiman doszedł do podobnego systemu wartości jak Joseph Conrad. Teodor Józef Korzeniowski, późniejszy angielski pisarz Joseph Conrad (1857-1924), podobnie jak Haiman też wcześnie osierocony, wychowujący się w Krakowie Lwowie pod opieką wuja T. Bobrowskiego - także pływał najpierw po morzach, a potem w swoim pisarstwie przekonywał czytelników o bezwzględnej konieczności przestrzegania zasad etycznych, ukazywał heroizm wierności wobec nakazów obowiązków społecznych, odpowiedzialności i honoru.
W lipcu 1911 r. zmarła, jak pisze Maria Hermina Haiman, „najukochańsza Babunia na raka w żołądku”. Siostra przyszłego historyka była wówczas nauczycielką we wsi Bóbrka pow. Lwów (świadectwo dojrzałości otrzymała po ukończeniu Seminarium Nauczycielskiego we Lwowie 3 lipca 1906 r.). Stale się dokształcała, w styczniu 1909г. otrzymała we Lwowie dwa patenty: na nauczycielkę szkół ludowych pospolitych oraz na nauczycielkę szkół wydziałowych. Poza językiem polskim znała też dobrze ruski i niemiecki. W 1912 г., już jako nauczycielka, miała jednak kłopoty ze zdrowiem i w okresie od maja do sierpnia przebywała na urlopie zdrowotnym w Zakopanem. „Pomagał mi mój brat, Mieczek, który wtedy służył w wojsku, w marynarce wojennej. Zwiedził Egipt, Chiny, Japonie” - wspomina Hermina zakopiański czas z 1912г.
Po powrocie z pięcioletniej służby w marynarce austriackiej, Mieczysław Haiman zamieszkał w Tarnopolu. Przeniosło się tam ze Lwowa wujostwo Ziółkowscy. Ich dom często odwiedzał przyjaciel stryja Karola, Polak, który reemigrował z Ameryki. Dorobił się on w Stanach Zjednoczonych znacznej fortuny i po powrocie założył w Tarnopolu pierwsze kino. Mówiono o nim jako „amerykańskim milionerze, który nosi brylanty jak kocie łby”. Miał duże, kosztowne pierścienie na kilku palcach obydwu rąk, lubił je pokazywać i obracając dłońmi, pokazywał jednocześnie duże odciski, które miały zarobić na jego majątek. Tego to polskiego Amerykanina wuj Karol Ziołkowski stawiał młodemu Mieczysławowi Haimanowi za przykład, zachęcając go do wyjazdu za ocean. Młodzieniec, wówczas 25-letni, nie dał się długo namawiać, zwłaszcza, że o pracę zarobkową w Galicji nie było łatwo. Zaopatrzywszy się w nowojorski adres znajomego reemigranta z Tarnopola, zabrał młodszego brata Adama i udał się za ocean.
„Zmówili się obaj moi bracia i w 1913 r. wyjechali do Ameryki", wspomina ich starsza siostra Maria Hermina, w tym czasie nauczycielka Szkoły Podstawowej w Kozowej pow. Brzeżany.
Czas wyjazdu „Mieczka" do Stanów Zjednoczonych wspomina także kuzyn ze strony ich matki, Agaton Korczak Ziołkowski z Ostrowa Wielkopolskiego. W 1913 г. miał on 16 lat i wraz ze swoim 13-letnim bratem Julkiem kształcili się w I Gimnazjum w Tarnopolu. Jako uczniowie mieszkali w bursie Towarzystwa Szkoły Ludowej w Tarnopolu, jej prefektem był ich stryj Karol Ziołkowski. Agaton Korczak Ziołkowski pisze, że pamięta 25-letniego Mieczysława Haimana, jak wrócił z marynarki austriackiej i w październiku 1913 r. „Przyjechał do Tarnopola, do stryja Karola, aby omówić z Nim swój wyjazd do Ameryki […] Pożegnał się z nami serdecznie i to było ostatnie już nasze z Nim widzenie się" - podaje, że utrzymywał z „Mieczkiem" kontakt od I wojny światowej aż do 1939 r., a „potem wojna wszystko przerwała".
Jak pisze Waldo, a za nim inni autorzy, bracia Haimanowie przybyli do Nowego Jorku 13 października 1913 r., na pokładzie statku „President Grant". Jednak Adam Haiman, osiem miesięcy później, mieszkając już w Paterson, podał, iż przybył do Nowego Jorku 9 października 1913., z miejscowości Oltznia w Austrii, przez Hamburg, na pokładzie „President Lincoln". Mieczysław Haiman przyjazd na ziemie amerykańską wspomina w swojej krótkiej autobiografii: „Jedna z moich podróżniczych przygód sprowadziła mnie do Ameryki. Zdecydowałem się założyć tu dom. Moja rodzima Polska, tak droga mojemu sercu, była wówczas krajem podbitym, podzielonym przez trzy wrogie mocarstwa. Mojej niespokojnej duszy brakowało w niej wolnosci, możliwości działania i zadowolenia”.


Excerpt from “Herodotus of American Polonia: Mieczysław Haiman (1888-1949)” by Teresa Kaczorowska

Sailing the World, Fascination with Japan, Emigration

Haiman sailed the seas for five years. His service in the Austrian navy allowed him to fulfill his youthful dreams: a passion for travel and the discovery of various corners of the globe, which he had previously known only from books. “My greatest dream was to explore the world,” he confessed years later, in English, in his only literary self-portrait, written six years before his death: “The fabulous seven mountains and seven rivers disturbed my peace and filled my imagination. I wanted to become a famous sailor and globetrotter. My aspirations were realized. For several years, as a young man, I sailed across seas and oceans, getting to know the world. Moving further and further, I deliberately sought some chance. And there wasn’t an adventure I wouldn’t want to describe.”
Of all the lands he visited, Japan captivated him the most. “It is the most wondrous country, the loveliest corner of the earth, especially among those countless masses of islands and islets. In the Inland Sea, the islands lie one next to another, and weaving between them by ship, it is hard to imagine anything more picturesque,” quotes Artur L. Waldo of Haiman’s youthful impressions from his journey to the Land of the Rising Sun. He also notes that the first curator recalled that every time he sailed through there, the supernatural landscapes made him feel as though he were living out the fairy tales he had heard and remembered from childhood.
Wacław and Tadeusz Słabczyński included Mieczysław Haiman among Polish travelers. In their biographical note in the Dictionary of Polish Travelers, they mention that Haiman undertook long journeys not only by sea but also deep into China and Japan. This seems improbable, though Haiman confided to Waldo that the Japanese empire fascinated him with its mythos, which he felt he had to experience firsthand. “He admired these people who worked hard from morning till night—so devoted, quiet, loyal to the extreme, ready for the greatest sacrifices for their country. Their almost fanatical beliefs were best reflected by the ‘state’ dragon, Rio or Tatsu, drawing its symbolic significance from the ancient Chinese nation,” writes Waldo.
Haiman told his friend about the Japanese dragon, which had the head of a horse or camel, large, bulging black eyes, and flared nostrils from which fire spewed. The monster was a symbol of evil and danger in Greece and Rome, but in Japan and China, it was the opposite—a guardian of human good, driving away harmful winds and bringing rain. The benevolent Japanese dragon, one of the main motifs in Japanese decorative art, also became a talisman of luck not only for the Japanese but also for sailors from all countries who were brought to the Land of the Rising Sun by the winds. Haiman said to Waldo: “A suspicious sailor is one who hasn’t sought Tatsu Imperiale’s protection for his health and success. This desire is expressed by tattooing Tatsu on one’s body.”
Artur L. Waldo never imagined that the modest, quiet, and pedantically well-mannered historian could also have a dragon tattoo. Even his closest colleagues didn’t know. “I never saw a Japanese dragon tattoo on Haiman. But I never saw him in anything but a suit or a long-sleeved shirt,” said Mrs. Sabina Logisz, born November 10, 1916, in Chicago, who, from December 2, 1936, until Haiman’s death on January 15, 1949, was his assistant and an indispensable worker at the Polish Museum of America.
It was only in the scorching summer of 1948, when Haiman was already gravely ill, that Artur L. Waldo, invited by Haiman’s wife to visit the sick man at home, saw the tattooed Tatsu Imperiale on Haiman’s bare right arm, from shoulder to elbow. “It wasn’t just a template image in blue. Haiman had the dragon in four colors: blue, red, orange-yellow, and black. It was simply a masterpiece of its kind,” Waldo remarked. The embarrassed 60-year-old historian then explained to his astonished friend that the tattoo had been done by a master in Yokohama, widely known among sailors, using a “colorful needle.” “Do you see those black eyes of the dragon?” Haiman asked Waldo. “Aren’t they lifelike? They were said to have the gift of seeing the future and guiding a person to the right goal.” He suggested, half-jokingly, that it was this very Tatsu Imperiale that shifted his love for sailing to a dedication to the history of American Polonia.
During his five years at sea, Haiman came to adopt a value system similar to that of Joseph Conrad. Teodor Józef Korzeniowski, who later became the English writer Joseph Conrad (1857-1924), was orphaned early, like Haiman, and raised in Kraków and Lwów under the care of his uncle T. Bobrowski. Conrad, too, first sailed the seas and later, through his writing, convinced readers of the absolute necessity of adhering to ethical principles. He depicted the heroism of loyalty to societal duties, responsibility, and honor.
In July 1911, as Maria Hermina Haiman writes, “the dearest Grandma died of stomach cancer.” At that time, the future historian's sister was a teacher in the village of Bóbrka, in the Lwów district. She had received her high school diploma after graduating from the Teacher Seminary in Lwów on July 3, 1906. She continued her education, earning two teaching patents in January 1909 in Lwów: one for teaching common folk schools and another for teaching departmental schools. In addition to Polish, she was also proficient in Russian and German. By 1912, already established as a teacher, she faced health issues and took medical leave from May to August in Zakopane. “My brother, Mieczek, helped me – he was then serving in the navy. He visited Egypt, China, and Japan,” Hermina reminisced about her time in Zakopane in 1912.
After returning from five years of service in the Austrian navy, Mieczysław Haiman settled in Tarnopol. His uncle and aunt, the Ziołkowskis, had moved there from Lwów. Their house was often visited by a friend of Uncle Karol, a Pole who had re-emigrated from America. He had made a significant fortune in the United States and, upon returning, established the first cinema in Tarnopol. He was spoken of as “the American millionaire who wore diamonds like cat’s heads.” He had large, expensive rings on several fingers of both hands, liked to show them off, and while turning his hands, simultaneously displayed the large calluses that had earned him his wealth. This Polish-American was held up by Uncle Karol Ziołkowski as an example for the young Mieczysław Haiman, encouraging him to go overseas. The young man, then 25, did not need much persuasion, especially since job opportunities in Galicia were scarce. Armed with the New York address of a re-emigrant acquaintance from Tarnopol, he took his younger brother Adam and set off across the ocean.
“My brothers agreed and in 1913 went to America,” recalls their older sister Maria Hermina, at that time a primary school teacher in Kozowa, Brzeżany district.
The time of “Mieczek’s” departure to the United States is also remembered by a cousin on their mother’s side, Agaton Korczak Ziołkowski from Ostrów Wielkopolski. In 1913, he was 16 years old and, together with his 13-year-old brother Julek, was studying at the First Gymnasium in Tarnopol. As students, they lived in the dormitory of the People’s School Society in Tarnopol, where their uncle Karol Ziołkowski was the prefect. Agaton Korczak Ziołkowski recalls that he remembers the 25-year-old Mieczysław Haiman returning from the Austrian navy and, in October 1913, “arriving in Tarnopol to discuss with Uncle Karol his trip to America [...] He bid us a heartfelt farewell, and that was the last time we saw him.” He maintains that he kept in touch with “Mieczek” from World War I until 1939, after which “the war interrupted everything.”
As Waldo and other authors write, the Haiman brothers arrived in New York on October 13, 1913, aboard the ship President Grant. However, eight months later, Adam Haiman, living in Paterson, stated that he had arrived in New York on October 9, 1913, from Olczyna in Austria, via Hamburg, aboard the President Lincoln. Mieczysław Haiman recalls his arrival on American soil in his short autobiography: “One of my adventurous journeys brought me to America. I decided to make my home here. My native Poland, so dear to my heart, was then a conquered country, divided by three hostile powers. My restless soul lacked freedom, the ability to act, and satisfaction there.”

Andrzej W. Piotrowski

Andrzej W. Piotrowski

100 Years of Polish Sailing is an occasion that carries great significance. For me, a sailor who has resided in Chicago for 47 years, it prompts a moment of contemplation and reflection. What do I consider the primary achievements of Polish-American sailing? Perhaps the most significant accomplishment was the invitation and organization of a visit by two Polish tall ships to the Windy City. Thirty years ago, from August 10-15, the tall ships Pogoria and Zawisza Czarny docked at Navy Pier. This marked the first—and to date, the only—visit of Polish tall ships to Chicago. The event was organized by the Polish Sailing Center, led by Andrzej W. Piotrowski and his team of co-organizers.
Another milestone of immense importance was the first gathering of Polish diaspora yachts and sailors after the years of communist rule. On July 14, 1991, at the Mariusz Zaruski Yacht Basin in Gdynia, 26 Polish diaspora yachts from the United Kingdom, Sweden, Denmark, Finland, and other countries were moored. The United States was represented by Andrzej W. Piotrowski's yacht, Solidarity, and Ryszard Rewucki’s yacht, Free Poland—both hailing from Chicago.
Several years earlier, in 1988, the yacht Solidarity competed in the renowned Chicago-Mackinac Race as the first Polish-American yacht bearing the pennant of the Joseph Conrad Yacht Club, Chicago.
Another significant milestone was the establishment of the Caribbean Sailing Republic. Founded on April 17, 1995, on Sandy Cay in the Bahama archipelago, the Republic will celebrate its 30th anniversary next year. Over the past 29 years, hundreds of sailors have passed through the decks of the Republic’s flagship yachts, joining the community of this Polish-American sailing nation. The Caribbean Sailing Republic is arguably the most well-known Polish-American sailing endeavor in the Third Polish Republic. Andrzej W. Piotrowski is one of its founders and serves as its lifetime President.
He is also the last Polish-American sailor to have met with Captain Władysław Wagner in Winter Park, Florida, presenting him with a bell from Polish sailors engraved with an appropriate inscription. Captain A. Piotrowski had several meetings with Władysław Wagner, resulting in a friendship between the two sailors. This friendship culminated in the First Gathering of Polish-American and Polish Sailors on January 24, 2012, at Bellamy Cay in Trellis Bay, the place where the Great Sailor Captain Władysław Wagner and his family lived for nine years. This gathering has gone down in the history of Polish-American sailing as the Wagner Sailing Rally 2012.
Inspired by his meetings and numerous conversations with Captain W. Wagner, Andrzej W. Piotrowski conceived the idea for the “Voyages on the Trail of Great Poles,” initially carried out on the yacht Captain Wagner and later on the yacht Captain Wagner II. The most recent two voyages on this trail took place in 2022 and 2023.
In 2022, Andrzej W. Piotrowski fulfilled a promise made to Captain W. Wagner by completing the Great Sailor’s journey around the world on the yachts Zjawa, Zjawa II, and Zjawa III. Due to Germany’s invasion of Poland, Zjawa III had to end its voyage in the English port of Great Yarmouth on the east coast of Great Britain. Andrzej W. Piotrowski, skipper of the yacht Captain Wagner II, undertook a solo voyage from the Azores to Poland. He stopped in Great Yarmouth and, after sailing around Denmark, entered the Baltic Sea, finishing the journey at the Mariusz Zaruski Basin in Gdynia on Sunday, July 24, 2022, at 08:10. The Great Yarmouth to Gdynia leg marked the completion of the Zjawa III’s voyage.
A year later, he undertook a return voyage on the Trail of Great Poles with Żaneta Kolibczyńska, the niece of Marian Wagner, the youngest brother of Władysław Wagner, aboard the yacht Captain Wagner II. The journey traversed the waters of the Baltic Sea, the North Sea, the English Channel, the Bay of Biscay, and the Atlantic Ocean, with a stop in Gibraltar. In Gibraltar, the Polish-American yacht from Chicago participated in the commemorations of the 80th anniversary of General Władysław Sikorski's death on July 4, 2023. It was the only Polish-American yacht from the USA and the only one to sail over 2,000 nautical miles to attend the Sikorski Memorial Rally 2023. From Gibraltar, the yacht sailed back to Terceira Island in the Azores, arriving on July 25, 2023.
AWP, Chicago


Andrzej W. Piotrowski

100-lecie żeglarstwa polskiego to jubileusz, który zobowiązuje. Mnie, żeglarza osiadłego od 47 lat w Chicago zmusza to do kilku chwil zadumy i refleksji. Co chciałbym uwypuklić jako główne osiągnięcia polonijnej odmiany żeglarstwa? Chyba najważniejszym osiągnięciem było zaproszenie i zorganizowanie wizyty dwóch polskich żaglowców w Wietrznym Mieście. Trzydzieści lat temu 10-15 sierpnia przy Navy Pier zacumowały żaglowce Pogoria i Zawisza Czarny. Była to pierwsza - historyczna już - wizyta polskich żaglowców w Chicago. Jak dotąd jedyna. Organizatorem tejże był Polish Sailing Center, a konkretnie jego szef Andrzej W. Piotrowski z grupą współorganizatorów. Drugim niezwykle ważnym przełomem było pierwsze spotkanie jachtów i żeglarzy polonijnych - po latach komuny - w Gdyni 14 lipca 1991 roku. W basenie jachtowym im. Mariusza Zaruskiego zacumowało 26 jachtów polonijnych z Wielkiej Brytanii, Szwecji, Danii, Finlandii i innych. Stany Zjednoczone reprezentował jacht Solidarity Andrzeja W. Piotrowskiego i Free Poland Ryszarda Rewuckiego - obydwa z Chicago.
Kilka lat wcześniej bowiem w 1988 roku jacht Solidarity wystartował w słynnych regatach Chicago-Mackinac Race 1988 jako pierwszy jacht polonijny niosący proporzec Joseph Conrad Yacht Club, Chicago.
Kolejnym kamieniem milowym było powstanie Karaibskiej Republiki Żeglarskiej. Republika powstała 17 kwietnia 1995 roku na wyspie Sandy Cay w archipelagu wysp bahamskich. W przyszłym roku Republika będzie obchodzić swoje 30-lecie. Podczas 29 lat przez pokłady jachtów flagowych Republiki przewinęło się kilkuset żeglarzy, którzy zasilili społeczność obywateli polonijnego, żeglarskiego państwa. Karaibska Republika Żeglarska jest bodajże najbardziej znanym żeglarskim przedsięwzięciem polonijnym w III Rzeczypospolitej. Andrzej W. Piotrowski jest jednym z założycieli i dożywotnim Prezydentem Republiki.
Jest też on ostatnim polonijnym żeglarzem, który spotkał się z Kpt. Władysławem Wagnerem w Winter Park na Florydzie wręczając mu dzwon od polskich żeglarzy z odpowiednią inskrypcją. Spotkań kpt. A. Piotrowskiego z Władysławem Wagnerem było kilka. Ich owocem była przyjaźń łącząca obydwóch żeglarzy i Pierwszy Zlot Polonijnych i Polskich Żeglarzy 24 stycznia 2012 roku na Wysepce Bellamy Cay w zatoce Trellis Bay w miejscu, gdzie przez 9 lat mieszkał Wielki Żeglarz Kpt. Władysław Wagner z Rodziną. Ten zlot przeszedł do historii polonijnego żeglarstwa jako Wagner Sailing Rally 2012.
Na kanwie spotkań z Kpt. W. Wagnerem i wielu rozmów powstał kolejny pomysł Andrzeja W. Piotrowskiego pt. rejsy Szlakiem Wielkich Polaków realizowane początkowo na jachcie Kpt. Wagner i później na jachcie Kpt. Wagner II. Ostatnie dwa rejsy Szlakiem Wielkich Polaków były zrealizowane w 2022 i 2023. W 2022 roku Andrzej W. Piotrowski zrealizował obietnicę złożoną Kpt. W. Wagnerowi i dokończył rejs Wielkiego Żeglarza na jachtach Zjawa, Zjawa II i Zjawa III dookoła świata. Z powodu napaści Niemiec na Polskę Zjawa III zakończyła rejs w angielskim porcie Great Yarmouth na wschodnim wybrzeżu Wielkiej Brytanii. Andrzej W. Piotrowski, skipper jachtu Kpt. Wagner II w samotnym rejsie z Azorów do Polski zatrzymał się w Great Yarmouth i opływając Danię wpłynął na Bałtyk kończąc rejs w basenie im. Mariusza Zaruskiego w Gdyni w niedzielę 24 lipca 2022 roku o godzinie 08.10. Etapem Great Yarmouth - Gdynia zakończył rejs Zjawy III.
Rok później odbył rejs powrotny Szlakiem Wielkich Polaków mając na pokładzie jachtu Kpt. Wagner II p. Żanetę Kolibczyńską, siostrzenicę Mariana Wagnera, najmłodszego brata Władysława Wagnera. Rejs prowadził przez wody Bałtyku, Morza Północnego, Kanału Angielskiego, Zatoki Biskajskiej, Atlantyku z zawinięciem do Gibraltaru. W Gibraltarze polonijny jacht z Chicago 4 lipca 2023 wziął udział w uroczystościach 80-lecia śmierci generała Władysława Sikorskiego. Był jedynym jachtem polonijnym z USA i jedynym, który przepłynął ponad 2,000 mil morskich, aby zjawić się na Sikorski Memorial Rally 2023. Z Gibraltaru jacht popłynął w drogę powrotną na wyspę Terceira, Azory, gdzie przybył 25 lipca 2023 roku.
AWP, Chicago

Piotr Mądrzyk

Piotr Mądrzyk – Skipper of the Sailing Yacht Grytviken (born October 16, 1963, in Oświęcim)

Piotr Mądrzyk’s sailing adventure began in 1977 when he was in the first year of high school. This was followed by efforts to obtain sailing certifications, including the basic sailing license, a skipper’s license for trainers, and a sea captain’s license. He sailed on Orion-class boats in the Masurian Lakes and cruised the Baltic Sea with CWM (Youth Cooperation Center) in Gdynia on Opal-class yachts, embarking on his first ocean voyages on Bieszczady boats.
After studying electronics at AGH University of Science and Technology in Kraków, he moved to the United States in 1990. There, he started at Joseph Conrad Yachy Club, where Commodore Kazimierz Potocki welcomed him and it was with him that he participated in his first Mackinac Race.
The name Grytviken was inspired by a sea shanty by Jerzy Porębski, which Piotr heard from a tourist from Szczecin in Singapore. Enchanted by the song, he began singing shanties himself, culminating in a joyous moment when he sang the song with Jerzy Porębski at TOTU Cafe, where he was asked to slow down his singing. This connection led to his loyalty to the name, and thus the first boat, a Mirage 338, was named Grytviken. This boat competed in the Mackinac Race in 2001, alongside Kazimierz Potocki and Stasiu Kasiarz on Cheers.
For the first Mackinac Race, special invitations with strict regulations were required. Over the next 15 years, they sailed in the Mackinac Race on the Mirage “Grytviken.” After 15 years, they decided to change boats, sold the Mirage, and purchased a Tartan 10, which was again named Grytviken.
The pandemic brought significant changes. He joined Pasadena Yacht & Country Club right after its formation. Initially sailing with the same crew, Tomek Citak later joined them, and they began assembling a new team. In 2021, they competed in the Mackinac Race with the new crew, which included:
Piotr Mądrzyk – Skipper
Tomek Citak – Tactician, Navigator, Main Trimmer
Darek Stopka and Arek Kuśmider – Forward Sail Trimmers
Alfred Janiga – Bowman
Robert Briks – Pitman
Kamil Wójcik – Floater/Weatherman
They won their category in 2021, finishing 15 minutes ahead of the competition. Despite a 5-minute penalty for their sailboard being insufficiently reflective, their margin of victory was substantial, and their joy was immense!
They will be competing in the 115th Mackinac Race in 2024 with the following crew:
Piotr Mądrzyk – Skipper
Arek Romanowski – Tactician, Navigator, Main Trimmer
Arek Kuśmider – Forward Sail Trimmer
Alfred Janiga – Bowman
Kamil Wójcik – Floater/Weatherman
Robert Borczyk – Main Trimmer
Andrzej Kowal – Tactician/Navigator
Good luck!


Piotr Mądrzyk – skipper łodzi żaglowej Grytviken (ur. 16 października 1963 w Oświęcimiu)

W Polsce przygoda z żeglarstwem zaczęła się od 1 klasy ogólniaka w roku 1977, potem nadeszły starania o patent żeglarza, sternika na trenerze i sternika morskiego. Mazury opływał na orionach. Po Bałtyku pływał w ramach CWM w Gdyni na opalach, pierwsze rejsy morskie na Bieszczadach. Po studiach na elektronice AGH w Krakowie wyjechał w 1990 roku do Stanów w 1990 roku. Tutaj rozpoczął od klubu JCYC do którego przyjął go komandor Kazimierz Potocki i z nim właśnie zrobił pierwszego Maca.
Nazwa Grytviken pochodzi od szanty autorstwa Jerzego Porębskiego zasłyszanej od turysty ze Szczecina spotkanego w Singapurze. Piosenka zachwyciła go od początku, zaczął od niej sam śpiewać szanty, kulminacją radości było wspólne jej zaśpiewanie z Jerzym Porębskim w TOTU Cafe, który ciągle go prosił, aby zwolnił tempo śpiewania. Stąd wierność nazwie – i tak pierwsza łódka Mirage 338 nosiła to imię, (którą popłynęli na Macka 2001 – z Kaziem Potockim i Stasiem Kasiarzem na Cheers).
Pierwszy Mackinac – wówczas trzeba było dostać specjalne zaproszenie obwarowane przepisami. Później pływali z 15 lat na Macka na mirage „Grytviken”. Po 15 latach postanowił zmienić łódź, sprzedali mirage, zakupili tartan 10, została nazwana ponownie Grytviken. Pandemia zmieniła dużo. Do PYCC wstąpił zaraz po jego powstaniu. Zaczęli tą samą załogą, potem dołączył do nich Tomek Citak i zaczęli montować nową załogę. W 2021 popłynęli na Mackinac z nową załogą. W składzie:
Piotr Mądrzyk – skipper/sternik
Tomek Citak – tactician, navigator main trimmer,
Darek Stopka i Arek Kuśmider – trimmers żagli przednich,
Alfred Janiga – dziobowy
Robert Briks – pitman
Kamil Wójcik – floater/weatherman
Wygrali w swojej kategorii w 2021. Na mecie byli 15 minut przed konkurencją, dostali 5 minut kary za to, iż ich saiboard była za mało odblaskowa. Zapas wygranej był jednak wystarczająco duży i radość ogromna!
Startują w 115 Mackinac Race w 2024 roku w składzie:
Piotr Mądrzyk – skipper/sternik
Arek Romanowski –tactician, navigator main trimmer
Arek Kuśmider – trimmer żagli przednich,
Alfred Janiga – dziobowy
Kamil Wójcik – floater/weatherman
Robert Borczyk – main trimmer
Andrzej Kowal – tactitian/nawigator
Powodzenia!

Krzysztof Kamiński

Krzysztof Kamiński

Polonia sailing is not merely about navigating the waters of the Great Lakes in America or sailing the Atlantic, Caribbean, or European seas. It also encompasses competitive regattas on Lake Michigan and Lake Huron. Most importantly, it involves participating in the world’s largest freshwater regatta, the Chicago Mackinac Race.
I first participated in this race aboard the Polish yacht Gemini, around 1999. However, as the saying goes, “appetite comes with eating,” so in 2002, together with three partners, I purchased a Red Hornet 40-class yacht built by Dyna Yacht. The yacht sailed in Maryland and was brought to the Windy City after the purchase. It was renovated by the sailors—our future crew—the Inter-Pro Sailing Team. The head of this group was Krzysztof Kamiński, owner of Inter-Pro Auto Body, Inc.
The most important test after the intensive renovation, carried out on the company’s premises in Lake Bluff, was participation in the 2003 Chicago-Mackinac Race. On July 14th (Saturday), after being launched and undergoing a series of training sessions with a crew comprising sailors from Chicago, Canada, and Poland, the Polish yacht stood at the starting line of the largest sailing race. The yacht, named Błyskawica, was classified in the Open Division alongside the largest regatta yacht, Alchemy, which had been specially transported by cargo plane from California. After covering 300 miles, the 77-foot Alchemy was the first to finish. However, after the handicap factor was applied, the first place went to the 40-foot Polish yacht Błyskawica.
This was such a surprise for the organizers from the Chicago Yacht Club that they hadn’t even prepared a diploma for the first-place Polish yacht. The “diploma,” a piece of cardboard with appropriate text, was handed to skipper Krzysztof Kamiński, sparking great interest (and understandable amusement) among the gathered sailors in front of the Mackinac Island Yacht Club headquarters. It was only during the official ceremony at the Chicago Yacht Club headquarters that the skipper received the proper diploma along with a plaque on the rotating trophy. This was a great victory for the Polish yacht from Chicago.
Two years later, Błyskawica was transported to the tip of the Florida Keys, to Key West, where the equally renowned regatta known as Key West Week takes place. This marked the first participation of a Polish yacht from Chicago in these highly prestigious races.
A separate chapter in this story is the history of the yacht Husaria. After the head of Inter-Pro Sailing Team purchased a 50-foot Farr 50 yacht in Vancouver, Canada, it was sailed by Polish sailors from Vancouver to San Francisco. From there, it continued through San Diego and Acapulco, eventually reaching the Panama Canal and proceeding into the Caribbean Sea. From Colon City, the yacht sailed to the British Virgin Islands to participate in the 2012 Wagner Sailing Rally on Bellamy Cay. Its presence was imperative, as Husaria was carrying a bronze plaque dedicated to Captain Władysław Wagner.
That same year, the yacht competed in the Rolex Regatta on St. Thomas (US Virgin Islands), where it won first place overall, earning a crystal trophy presented by a representative of Rolex. From the Caribbean, Husaria sailed towards Canada, with a stopover in Bermuda. En route, the yacht stopped in Toronto to participate in the Ontario 300 regatta, where it also secured first place. This was yet another laurel added to the achievements of the Polish yacht.
In 2018, Husaria achieved another significant success. The 2018 Chicago-Mackinac Race was exceptionally challenging. Right from the start on Saturday, July 21, the yachts encountered very strong headwinds that persisted almost to the finish line. In these difficult conditions, Husaria, with its Polish-American crew, demonstrated exceptional skill and endurance, securing first place in its division. Skipper Krzysztof Kamiński and his crew once again earned the highest honors in this sailing race.
Krzysztof Kamiński, Lake Bluff


Krzysztof Kamiński

Żeglarstwo polonijne to nie tylko pływanie po akwenie Wielkich Jezior Amerykańskich czy też po wodach Atlantyku, Karaibów czy europejskich. To też regatowe wyzwania na Jeziorze Michigan I Huron. To przede wszystkim udział w największych regatach na wodach słodkowodnych na świecie.
Tym wyścigiem jest Chicago Mackinac Race. Pierwszy raz wziąłem udział w tym wyścigu na polonijnym jachcie Gemini bodajże w 1999 roku. Ale jak mówi porzekadło, apetyt rośnie w miarę jedzenia, toteż w 2002 roku zakupiłem wraz z 3 wspólnikami jacht klasy Red Hornet 40 zbudowany przy Dyna Yacht. Jacht żeglował w stanie Maryland i po kupnie został przywieziony do Wietrznego Miasta. Został wyremontowany przez żeglarzy - przyszłą załogę - Inter-Pro Sailing Team. Szefem maszoperii był Krzysztof Kamiński, właściciel firmy Inter-Pro Auto Body, Inc.
Najważniejszym testem po intensywnym remoncie przeprowadzonym na terenie firmy w Lake Bluff był udział w Chicago-Mackinac Race 2003. Polonijny jacht po zwodowaniu i po serii treningów z załogą grupującą żeglarzy z Chicago, Kanady i Polski w dniu 14 lipca (sobota) stanął na starcie największego żeglarskiego wyścigu. Błyskawica została zaklasyfikowana w Open Division obok największego jachtu regat Alchemy specjalnie przywiezionego transportowym samolotem z Kalifornii. Po przebyciu 300 mil na mecie pierwszy zameldował się 77-stopowy Alchemy jednak po przeliczeniu współczynnika wyrównawczego pierwsze miejsce przypadło polonijnej 40-stopowej Błyskawicy.
To była tak wielka niespodzianka dla organizatorów z Chicago Yacht Club, że nawet nie mieli przygotowanego dyplomu za pierwsze miejsce dla polonijnego jachtu. "Dyplom" w postaci kawałka tektury ze stosownym tekstem został wręczony skipperowi Krzysztofowi Kamińskiemu budząc wielkie zainteresowanie (i zrozumiałą wesołość) zgromadzonych żeglarzy przed siedzibą Mackinac Island Yacht Club. Dopiero podczas oficjalnej uroczystości w siedzibie Chicago Yacht Club skipper otrzymał prawidłowy dyplom wraz z plakietką na przechodnim pucharze. Było to wielkie zwycięstwo polonijnego jachtu z Chicago.
Dwa lata później Błyskawica została przewieziona na końcówkę wysp Florida Keys do Key West, gdzie miały miejsce niemniej sławne regaty znane jako Key West Week. Był to pierwszy udział polonijnego jachtu z Chicago w tych bardzo prestiżowych regatach. Osobnym rozdziałem jest historia jachtu Husaria. Po zakupie przez szefa Inter-Pro Sailing Team kolejnego - tym razem 50-stopowego - jachtu Farr 50 w Vancouver, Kanada został on przeprowadzony przez polonijnych żeglarzy z Vancouver do St. Francisco. Następnie przez San Diego, Acapulco dotarł do Kanału Panamskiego i dalej na Morze Karaibskie. Z Colon City jacht przepłynął na Brytyjskie Wyspy Dziewicze, aby wziąć udział w Wagner Sailing Rally 2012 na wyspie Bellamy Cay. Jego obecność była ze wszech miar obowiązkowa bowiem Husaria wiozła na pokładzie tablicę z brązu poświęconą Kpt. Władysławowi Wagnerowi.
W tym samym roku jacht wziął udział w Rolex Regatta na wyspie St. Thomas (US Virgin Is.). Jacht zajął I miejsce nagrodzone kryształowym pucharem wręczonym przez przedstawiciela firmy Rolex. Z Karaibów Husaria popłynęła w kierunku Kanady z postojem na Bermudach. Po drodze jacht zatrzymał się w Toronto, gdzie wziął udział w regatach Ontario 300, w których również zajął I miejsce. To był kolejny liść laurowy do sukcesów polonijnego jachtu.
W 2018 roku Husaria osiągnęła kolejny sukces. Chicago-Mackinac Race 2018 był wyjątkowo ciężki. Zaraz po starcie, w sobotę 21 lipca jachty napotkały bardzo silne przeciwne wiatry towarzyszące im praktycznie do mety. W tych ciężkich warunkach Husaria wraz ze swoją polonijno-polską załogą dowiodła wyjątkowych umiejętności i wytrwałości zajmując I miejsce w swojej dywizji. Skipper Krzysztof Kamiński i jego załoga powtórnie sięgnęli po najwyższe honory w tym żeglarskim wyścigu.
Krzysztof Kamiński, Lake Bluff

Antoni Czupryna

Antoni Czupryna, urodził się 12 stycznia 1948 roku w Pawłowie koło Tarnowa, ukończył geodezję urządzeń rolnych w Wyższej Szkole Rolniczej w Krakowie (civil engineering). Przyjechał do Stanów Zjednoczonych w 1974 roku i nauczył się tego kraju. Podczas wakacji na Brytyjskich Wyspach Dziewiczych nauczył się windsurfingu i posmakował żeglarstwa. W roku 1987 zakupił soją pierwszą łódź Ranger 26 o nazwie Alleluja. Żeglował w Anchorage Yacht Club w Great Lake Navy Base w North Chicago I tam nauczył się żeglarstwa. Podczas wielkiej burzy przyszła fala, która przelała się przez falochron i zerwała z kotwicy i wrzuciła na kamienie 10 łodzi, m.in. Alleluję, ktorej nie można było naprawić. Zakupił Santanę 30 “Jackpot”, następnie w 2009 roku zakupił łódź Beneteau 36.7, którą obecnie pływa i nazwał ją na cześć imion swoich wnuczek Eryki i Zoe “Erizo de Mar” – w tłumaczeniu na polski „kolczatka morska”.
Pływa od 8 lat ze stałą załogą: Piotr Barczuk, Marcin Duch, Waldemar Emmerich, Bogdan Kawa, Jarosław Naruszewicz, Krzysztof Siuta i Jacek Zawadzki.
W 2021 wygrali Helly Halsen NOOD Regatta. Zajęli I miejsce w 2023 w całej grupie Chicago-Waukeegan i Waukeegan-Chicago Race JCYC oraz wygrali nocny rejs Chicago-Michigan i z powrotem JCYC. Załoga pływa od zawsze pod banderą tego klubu. Pływają ponadto w lokalnych regatach, pomagają placówkom i instytucjom kulturalnym, w regatach Chicago-Mackinnac brali udział kilkanaście razy.
Poza żeglarstwem interesuje się podróżami; ludźmi, których sobie jedna i golfem.


Antoni Czupryna was born on January 12, 1948, in Pawłów near Tarnów. He graduated in agricultural civil engineering from the Agricultural University of Kraków. He arrived in the United States in 1974 and acclimated himself to the country. During a vacation in the British Virgin Islands, he learned windsurfing and developed a taste for sailing. In 1987, he purchased his first boat, a Ranger 26 named Alleluja. He sailed at the Anchorage Yacht Club at the Great Lakes Naval Base in North Chicago, where he honed his sailing skills.
During a great storm, a wave crashed over the breakwater, pulling ten boats, including Alleluja, from their anchors and smashing them against the rocks, rendering Alleluja beyond repair. He then bought a Santana 30 named “Jackpot,” and in 2009, he acquired a Beneteau 36.7, which he currently sails and named “Erizo de Mar” after his granddaughters Eryka and Zoe. “Erizo de Mar” translates to “sea urchin” in Polish.
He has been sailing for eight years with a dedicated crew: Piotr Barczuk, Marcin Duch, Waldemar Emmerich, Bogdan Kawa, Jarosław Naruszewicz, Krzysztof Siuta, and Jacek Zawadzki. In 2021, they won the Helly Hansen NOOD Regatta. In 2023, they secured first place in the entire Chicago-Waukegan and Waukegan-Chicago Race hosted by JCYC and won the overnight Chicago-Michigan race and back, also hosted by JCYC. The crew always sails under the club’s banner. They participate in local regattas, support cultural institutions, and have competed in the Chicago-Mackinac race numerous times.
Outside of sailing, Antoni is passionate about traveling, connecting with people, and playing golf.

Tomasz Kokociński

Moje Żeglarstwo

Najważniejsze: To nie skipper wygrywa tylko cała załoga.
ZAŁOGA KOKO LOKO 2. – OSTATNIE LATA
Dobra załoga to jest zawsze klucz do sukcesu. Przez wiele lat na Koko Loko 2 pływało wiele osób. Te, które włożyły największy wkład w nasze ostatnie sukcesy warto wymienić:
- Ryszard Długosz – driver, trimmer, bosman, deck captain
- Iza Pławecka – trimmer jiba, spinakera, weather tactician
- Kinga Kosmala – pitwoman czyli zajmująca się falami (najdłużej pływająca w mojej załodze) - Janusz Bielowka – trimmer main sail, driver
- Agnieszka Kolbus – trimmer jiba, spinakera
- Pawel Bergman – bow man, weather tactician
- Erik Chhea (Kambodża) – jib trimmer, spinnaker trimmer, bowman
- Maximillian Kondratev – pitman, jib trimmer
- Mario Bieniek – main trimmer, jib trimmer
- Dariusz Mucha – bowman
- Tomasz Kokociński – owner, skipper

Mój krótki przegląd:
Żeglarstwo i wyścigi od 1972 r.
Optimist, Cadet, 420, 470.
Wpółwłaściciel:
„Lightning.” Shock 40 - 1 miejsce Chicago to Mackinac Race 2003, sekcja Turbo. Właściciel:
„Koko Loko” Flying Tiger 10
„Koko Loko 2” Beneteau 40.7
2 miejsce Chicago to Mackinac Race 2021, sekcja Beneteau 40.7
1 miejsce Chicago to Mackinac Race 2023 sekcja Beneteau 40.7

WYNIKI KOKO LOKO 2 (Beneteau First 40.7)
Łódź zakupiona w 2014 roku w Mystic Port w stanie Connecticut. Międzynarodowa załoga: polska, kambodżańska, ukraińska, amerykańska. Wielokrotne zwycięstwa w wyścigach lub 3 najlepsze miejsca:
1. miejsce Chicago do Mackinac Race 2023, odcinek Beneteau 40,7
2. miejsce Chicago do Mackinac Race 2021, odcinek Beneteau 40.7
1. miejsce Long Distance Helly Hansen Regatta World Series 2024
2. miejsce Chicago do Waukegan Race 2024
1. miejsce Waukegan do Chicago Race 2024
1. miejsce Verve long distance 2023
3. miejsce Chicago do Waukegan 2023
3. miejsce Waukegan do Chicago 2023
1. miejsce CASRA Boat of the Year Long Distance 2021
2. miejsce regaty NOOD Flying Tiger 10 2009
2. Polonia Cup 2023
2. Chicago do Waukegan 2022
1. Waukegan do Chicago 2022
2. Chicago do Waukegan 2021
1. Waukegan do Chicago 2021
2. Verve long distance 2021
2. Leukemia Cup 2020

Chronologia
OKRES POLSKI 1972 – 1980 TORUŃ
MOJE ŻEGLARSTWO
W 1972 roku trafiłem do żeglarstwa jako 10-letni chłopiec przez przypadek, po złamaniu obojczyka w szkółce judo. Zaleceniem lekarza było pływanie, a ponieważ była to zima, mama załatwiła mi basen u znajomego, który okazało się ze jest trenerem żeglarstwa i na basenie uczy żeglarzy z klubu pływania i przetrwania w wodzie. Tym trenerem był były sześciokrotny mistrz Polski w klasie Hornet, Latający Holender i Tornado Andrzej Gotowt. Stwierdził, że mam się pojawić na drugi dzień w klubie żeglarskim i koniec. Ciekawość zwyciężyła i na drugi dzień pojawiłem się w klubie Międzyszkolnego Ośrodka Sportowego (MOS), na barce w Porcie Zimowym w Toruniu. Tak zaczęła się moja przygoda z żeglarstwem regatowym i nie tylko regatowym.
Pierwsze kroki żeglarstwa regatowego zaczynałem od dwuosobowej klasy Cadet. Treningi odbywały się w Porcie Zimowym w Toruniu oraz na rzece Wisła.
Po roku do klubu MOS Toruń dołączył mój ojciec, Wiesław Kokociński. Na początku jako rodzic, wolontariusz a w końcu został Kierownikiem klubu, sędzią żeglarskim i drużynowym powołanej przez niego Toruńskiej Żeglarskiej Drużyny Harcerskiej, która koncentrowała się bardziej na turystyce żeglarskiej.
W czasie mojego żeglowania w MOS zostałem kilkakrotnie mistrzem i wicemistrzem okręgu bydgoskiego, wygrywałem różne regaty lub plasowałem się w pierwszej trójce włącznie z kultowymi regatami na Wiśle Toruń-Bydgoszcz (które odbywają się do teraz).
W 1975-76 zostałem powołany przez Andrzeja Gotowta na zgrupowanie kadry Polski, gdzie w Zakopanem poznałem słynnych braci Jabłońskich (w tym Karola, aktualnego wielokrotnego mistrza świata w klasie lodowej DN, mistrza Polski w klasie Cadet i innych klasach, późniejszego jedynego sternika polskiego, który wziął udział w America’s Cup).
W wieku około 15 lat, czyli w 1977 roku przeszedłem do klubu Akademickiego Związku Sportowego, który działał przy Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Tam znalazłem się pod opieką świetnego trenera Ryszarda Trąbały, który był wielokrotnym mistrzem Polski (w klasie Latający Holender).
W klasie 420 pływałem w czołówce okręgu bydgoskiego i zacząłem zdobywać coraz lepsze wyniki w regatach ogólnopolskich, m.in byłem drugi w Międzynarodowych Mistrzostwach Warszawy na jeziorze Zegrzyńskim w 1978 lub 1979 roku.
Wyjazd do Algierii w 1979-80 roku, do mojego ojca który tam pracował jako pracownik naukowy na Uniwersytecie w Setif, zakończył moją karierę żeglarską w Polsce.
Od początku przygody z żeglarstwem moje zainteresowania nie tylko koncentrowały się na żeglarstwie regatowym, ale także coraz bardziej, dzięki mojemu tacie rozwijałem zainteresowanie historią żeglarstwa, marynistyki, szkutnictwa, całej kultury, romantyki i tradycji marynistycznej. Tata organizował spływy Wisłą na jezioro Jeziorak, obozy żeglarskie na Mazurach, nad Jeziorem Charzykowskim, czy w Żninie. Zawsze częścią tych obozów było przybliżanie tradycji marynistycznych, pieśni, opowieści, etykiety i zasad.
Po moim, prawie rocznym pobycie w Algierii wróciłem do Polski i w 1981 zastał mnie stan wojenny. W związku z politycznymi zawirowaniami w moim życiu (brałem czynny udział w antykomunistycznym podziemiu) nie wróciłem do żeglarstwa regatowego aż do ukończenia studiów i mojego wyjazdu do Stanów Zjednoczonych.
W 1989 roku po ukończeniu studiów wyemigrowałem do USA do Nowego Jorku. Po roku przeniosłem się do Chicago, gdzie zdałem moje egzaminy nostryfikujące mój dyplom z Polski. W Chicago założyłem rodzinę i w tym czasie także nie było czasu, aby myśleć o innych aktywnościach. Jednak pewnego dnia usłyszałem w polskim radiu wywiad z kapitanem Andrzejem Piotrowskim, który namawiał Polonię do zainteresowania się tym sportem.
To było moje ponowne odkrycie żeglarstwa regatowego, ale już na pełnomorskich jachtach. Kpt. Piotrowski szukał ludzi, do swojej załogi, aby przygotować dopiero co sprowadzony jacht z Polski. To była klasa „one ton”, poprzedni jacht MK Cafe pod nazwą Gemini. Kpt Piotrowski przygotowywał go pod nową nazwą “Piast” do najdłuższych słodkowodnych regat na świecie “Chicago to Mackinac Race”, które odbyły się w 1999 roku.
Z Kpt. Piotrowskim na Piaście pokonałem 333 mile z Chicago do wyspy Mackinac dwa razy.
W 2002 kupiliśmy w cztery osoby jacht klasy Shock 40. Jacht ten nazwaliśmy “Lightning” czyli Błyskawica a matką chrzestną została moja siostra Katarzyna Dowbor, która specjalnie na tą ceremonię przyleciała z Polski. Shock 40 to była jednostka z najnowocześniejszymi rozwiązaniami technicznymi w tamtych czasie np. po raz pierwszy używanym uchylnym kilem (canting keel) i z dwoma sterami: jednym na dziobie, drugim na rufie.
Współwłaścicielami byli Krzysztof Kamiński (pomysłodawca projektu), Paweł Borowczak, Tomasz Kokociński i Maciej Suszyński.
W 2003 roku zajęliśmy 1 miejsce w regatach Chicago to Mackinac. To był olbrzymi sukces dla nas oraz polonijnego żeglarstwa. Ścigaliśmy się z dużo większym jachtem Alchemy. Był to w zasadzie wyścig meczowy i ostatecznie po przeliczeniu (handicap rating) wygraliśmy te regaty. W załodze brali udział także żeglarze z Chicago jak i z Polski.
Po dwóch latach rozstałem się z grupą Błyskawicy i postanowiłem kupić swój własny jacht, 33 stopowy (10 metrów) klasy Flying Tiger 10, który nazwałem „Koko Loko.” Nazwa została wymyślona przez żonę mojego przyjaciela, Teresę, która była meksykańskiego pochodzenia. Teresa na moje oświadczenie, że kupiłem jacht i pytanie, że szukam dla niego nazwy, stwierdziła, że “ty KOKO jesteś LOCO” i została nazwa KOKO LOKO.
To była regatowa jednostka, bardzo szybka na lekkich wiatrach. Wygraliśmy na niej wiele lokalnych regat. Na niej również wzięliśmy udział w sześciu regatach z Chicago do Mackinac.
Na tej łodzi w 2011 przeżyliśmy z moją załogą jeden z największych huraganów na jeziorze Michigan, kiedy wiatr wiał z siłą ponad 60 węzłów a w niektórych momentach nawet dochodził do 100 węzłów. To był tragiczny rejs dla załogi z jachtu ścigającym się w naszej sekcji “Wings Nuts”, który po przewróceniu się stracił dwie osoby.
Od tego czasu powstała tradycja na każdym moim jachcie biorącym udział w wyścigu do Mackinac: podczas powrotu zawsze w okolicach miejsca tragedii, czyli pomiędzy Manitou Passage i Gray’s Reef wylewamy do wody parę kieliszków rumu dla tych, którzy tam zginęli i których dusze tu na pewno się błąkają. O tym, że te dusze tu jeszcze błądzą, przekonaliśmy się kilkakrotnie, kiedy o zmroku płynąc w bardzo bliskiej odległości od wspomnianej tragedii nasz autopilot odmawiał posłuszeństwa i jacht płynąc na silniku zaczynał krążyć w kółko jakby “ktoś” przypominał, że należy mu się rum dla ukojenia duszy. Doświadczyło tej sytuacji kilka różnych osób; nawet zaznaczyliśmy to miejsce na GPS i… w następnym roku powtórzyła się ta sytuacja ponownie w tym właśnie miejscu. W sumie ta ceremonia wydarzyła się już 5-6 razy.
“Może ktoś się będzie zżymać, ale właśnie to jest klimat morskich opowieści”.
W kwietniu 2014 kupiłem mój kolejny jacht klasy racer-cruiser 12 metrowy Beneteau 40.7, którego nazwałem KOKO LOKO 2.

Na tym jachcie w regatach Chicago to Mackinac Race startowaliśmy 8 (9) razy. W 2021 roku zajęliśmy 2 miejsce (Tomasz Kokociński, Ryszard Długosz, Izabela Pławecka, Kinga Kosmala, Janusz Bielowka, Max Kondratiev, Erik Chhea, Paweł Bergman, Agnieszka Kolbus).
W 2023 roku zajęliśmy pierwsze miejsce w naszej sekcji: one design class Beneteau 40.7. (skład Tomasz Kokociński, Ryszard Długosz, Izabela Pławecka, Kinga Kosmala, Agnieszka Kolbus, Erik Chhea, Max Kondratiev, Mariusz Bieniek, Janusz Bielowka, Dariusz Mucha).


My Sailing Journey

Most Important: It’s not the skipper who wins, but the entire crew.
CREW OF KOKO LOKO 2 – RECENT YEARS
A good crew is always the key to success. Over many years, numerous people have sailed on Koko Loko 2. Those who have made the most significant contributions to our recent achievements are worth mentioning:
Ryszard Długosz – driver, trimmer, boatswain, deck captain
Iza Pławecka – jib trimmer, spinnaker trimmer, weather tactician
Kinga Kosmala – pitwoman (responsible for the waves, the longest-serving member of my crew)
Janusz Bielowka – mainsail trimmer, driver
Agnieszka Kolbus – jib trimmer, spinnaker trimmer
Paweł Bergman – bowman, weather tactician
Erik Chhea (Cambodia) – jib trimmer, spinnaker trimmer, bowman
Maximillian Kondratev – pitman, jib trimmer
Mario Bieniek – mainsail trimmer, jib trimmer
Dariusz Mucha – bowman
Tomasz Kokociński – owner, skipper

My Brief Overview: Sailing and racing since 1972. Optimist, Cadet, 420, 470.
Co-owner:
“Lightning,” Shock 40 - 1st place, Chicago to Mackinac Race 2003, Turbo section.
Owner:
“Koko Loko” Flying Tiger 10
“Koko Loko 2” Beneteau 40.7
2nd place, Chicago to Mackinac Race 2021, Beneteau 40.7 section
1st place, Chicago to Mackinac Race 2023, Beneteau 40.7 section

RESULTS OF KOKO LOKO 2 (Beneteau First 40.7)
The boat was purchased in 2014 in Mystic Port, Connecticut. The international crew consisted of members from Poland, Cambodia, Ukraine, and the USA. Multiple victories or top-three finishes in races include:
1st place, Chicago to Mackinac Race 2023, Beneteau 40.7 section
2nd place, Chicago to Mackinac Race 2021, Beneteau 40.7 section
1st place, Long Distance Helly Hansen Regatta World Series 2024
2nd place, Chicago to Waukegan Race 2024
1st place, Waukegan to Chicago Race 2024
1st place, Verve long distance 2023
3rd place, Chicago to Waukegan 2023
3rd place, Waukegan to Chicago 2023
1st place, CASRA Boat of the Year Long Distance 2021
2nd place, NOOD Regatta Flying Tiger 10 2009
2nd place, Polonia Cup 2023
2nd place, Chicago to Waukegan 2022
1st place, Waukegan to Chicago 2022
2nd place, Chicago to Waukegan 2021
1st place, Waukegan to Chicago 2021
2nd place, Verve long distance 2021
2nd place, Leukemia Cup 2020

Chronology
POLAND PERIOD 1972 – 1980 TORUŃ
MY SAILING
In 1972, I entered the world of sailing as a 10-year-old boy by accident after breaking my collarbone in a judo school. The doctor’s recommendation was swimming, and since it was winter, my mother arranged for me to swim at a pool owned by a friend, who turned out to be a sailing coach. This coach, Andrzej Gotowt, a former six-time Polish champion in the Hornet, Flying Dutchman, and Tornado classes, decided I should join the sailing club the next day. My curiosity won out, and the next day, I found myself at the Inter-School Sports Center (MOS) club, located on a barge in the Winter Port in Toruń. This is where my adventure with competitive sailing began.
My first steps in competitive sailing were taken in the two-person Cadet class. Training sessions were held in the Winter Port of Toruń and on the Vistula River.
A year later, my father, Wiesław Kokociński, joined the MOS Toruń club as a parent volunteer and eventually became the club manager, sailing judge, and the leader of the Toruń Sailing Scout Team, which he founded, focusing more on sailing tourism.
During my time at MOS, I became a multiple-time champion and vice-champion of the Bydgoszcz district, winning various regattas or finishing in the top three, including the iconic regattas on the Vistula from Toruń to Bydgoszcz (which still take place today).
In 1975-76, I was selected by Andrzej Gotowt for the Polish national team training camp in Zakopane, where I met the famous Jabłoński brothers, including Karol, the current multiple world champion in the DN iceboat class and the only Polish skipper to participate in the America’s Cup.
At the age of about 15, in 1977, I moved to the Academic Sports Association club at the Nicolaus Copernicus University in Toruń, where I was under the tutelage of the excellent coach Ryszard Trąbała, a multiple Polish champion in the Flying Dutchman class.
In the 420 class, I sailed at the forefront of the Bydgoszcz district and began achieving increasingly better results in national regattas, including a second-place finish at the International Warsaw Championships on Lake Zegrzyński in 1978 or 1979.
My sailing career in Poland came to an end when I moved to Algeria in 1979-80 to join my father, who was working there as a university researcher in Setif.
From the beginning of my sailing adventure, my interests extended beyond competitive sailing. Thanks to my father, I developed an interest in the history of sailing, maritime culture, shipbuilding, and the romantic traditions of seafaring. My father organized trips on the Vistula River to Lake Jeziorak, sailing camps in the Masurian Lakes, Lake Charzykowskie, and Żnin. These camps always included an element of maritime tradition, songs, stories, etiquette, and principles.
After almost a year in Algeria, I returned to Poland in 1981, only to find myself amidst martial law. Due to the political turmoil in my life (I was actively involved in the anti-communist underground), I did not return to competitive sailing until after completing my studies and moving to the United States.
In 1989, after finishing my studies, I emigrated to the USA, initially to New York. A year later, I moved to Chicago, where I passed the exams to validate my Polish degree. In Chicago, I started a family, leaving little time for other activities. However, one day I heard an interview in Polish radio with Captain Andrzej Piotrowski, who was encouraging the Polish community to take up sailing.
This led to my rediscovery of competitive sailing, but now on ocean-going yachts. Captain Piotrowski was looking for crew members to prepare a newly imported yacht from Poland for the world’s longest freshwater regatta, the “Chicago to Mackinac Race,” which took place in 1999. This yacht was the one-ton class MK Cafe, formerly named Gemini, which Captain Piotrowski was preparing under the new name “Piast.”
With Captain Piotrowski on Piast, I sailed the 333 miles from Chicago to Mackinac Island twice.
In 2002, four of us bought a Shock 40-class yacht. We named this yacht “Lightning,” and my sister, Katarzyna Dowbor, who flew in from Poland for the ceremony, became its godmother. Shock 40 was a cutting-edge boat at the time, featuring the first-ever canting keel and dual rudders, one at the bow and one at the stern.
The co-owners were Krzysztof Kamiński (the project initiator), Paweł Borowczak, Tomasz Kokociński, and Maciej Suszyński.
In 2003, we won 1st place in the Chicago to Mackinac Race, a huge success for us and Polish sailing. We raced against a much larger yacht, Alchemy, and ultimately won the regatta after the handicap rating was applied. Our crew included sailors from both Chicago and Poland.
After two years, I parted ways with the Lightning group and decided to buy my yacht, a 33-foot (10-meter) Flying Tiger 10, which I named “Koko Loko.” The name was suggested by my friend’s wife, Teresa, who was of Mexican descent. When I told her I had bought a yacht and was looking for a name, she said, “Koko, you are loco,” and thus the name Koko Loko was born.
This was a racing yacht, very fast in light winds. We won many local regattas with it. We also participated in six Chicago to Mackinac races. In 2011, my crew and I experienced one of the biggest hurricanes on Lake Michigan, with winds exceeding 60 knots and at times reaching 100 knots. It was a tragic race for the crew of the yacht “Wings Nuts,” which was racing in our section and capsized, losing two members.
Since then, a tradition has formed on each of my yachts participating in the Mackinac race: during the return journey, always near the site of the tragedy between Manitou Passage and Gray’s Reef, we pour a few glasses of rum into the water for those who died there and whose souls surely still wander in that area. We became convinced that these souls still linger there on several occasions when, at dusk, sailing very close to the site of the tragedy, our autopilot refused to work, and the yacht, running on the engine, started to circle as if “someone” was reminding us that they deserved rum for the solace of their souls. Several different people have experienced this situation; we even marked the spot on the GPS, and the next year, the situation repeated itself in the same place. This ceremony has occurred a total of 5-6 times.
“Some might scoff, but this is the essence of sea tales.”
In April 2014, I bought my next yacht, a 12-meter Beneteau 40.7 racer-cruiser, which I named Koko Loko 2.
On this yacht, we have participated in the Chicago to Mackinac Race 8 (9) times. In 2021, we took 2nd place (crew: Tomasz Kokociński, Ryszard Długosz, Izabela Pławecka, Kinga Kosmala, Janusz Bielowka, Max Kondratiev, Erik Chhea, Paweł Bergman, Agnieszka Kolbus). In 2023, we secured first place in our section: one design class Beneteau 40.7 (crew: Tomasz Kokociński, Ryszard Długosz, Izabela Pławecka, Kinga Kosmala, Agnieszka Kolbus, Erik Chhea, Max Kondratiev, Mariusz Bieniek, Janusz Bielowka, Dariusz Mucha).

Marcin Koziarski

Marcin Koziarski

Jestem Koza. Pływam w Chicago od około 12 lat. Zaczynałem na jednoosobowej łódce „Laser” oraz załogowo na Koko Loko 2 (Beneteau 40.7) w Montrose Harbor. Miałem też okazję żeglowania na innych polskich załogach regatowych (Erizo de Mar, Grytviken, itd.). Moja pasja do żeglarstwa zawsze mnie fascynowała, a najbardziej wyścigi żeglarskie.

Od kilku lat udzielam się również w kilku klubach żeglarskich (polskich i amerykańskich), takich jak Corinthian Yacht Club, Polish Yacht Club oraz Joseph Conrad Yacht Club. Pomagam w organizowaniu regat oraz innych wydarzeń żeglarskich. Jestem także koordynatorem corocznych regat Polonia Cup (www.PoloniaCupRegatta.com), które odbywają się już szósty rok w Chicago. Jestem również współzałożycielem Polish American Sailors Association, dość nowej organizacji, która ma na celu promowanie i wspieranie żeglarstwa w Ameryce.

Poza lokalnymi wyścigami brałem również udział w regatach na Grenadzie oraz na Pacyfiku (Pacific Cup). Dodatkowo przeprowadzałem katamaran z Europy na Karaiby.

Posiadam również uprawnienia sternika oceanicznego wydane przez US Coast Guard (tzw. licencja kapitańska), które pozwalają mi pływać na czarterach w Chicago oraz na Florydzie. Jestem także ochotniczym członkiem US CoastGuard Aux.

Osobiście jestem dość prostą osobą, ugodową i szybko adaptuję się do różnych warunków, co w żeglarstwie jest dość ważne.

Wiem, że dla niektórych żeglarstwo kojarzy się z pieniędzmi, czasem i wybitnymi umiejętnościami. Proszę takie osoby o kontakt ze mną, aby te stereotypy usunąć. Jestem zawsze otwarty na rozmowę z zainteresowanymi. (773-802-5692, koziarskim@yahoo.com)


I’m Koza. I’ve been sailing in Chicago for about 12 years. I started out with a single-handed boat “Laser” and as part of the crew on Koko Loko 2 (Beneteau 40.7) at Montrose Harbor. I also had a chance to sail on other polish racing boats (Erizo de Mar, Grytviken, etc.). My passion for sailing has always fascinated me, especially sailboat racing.

In recent years, I have also been involved with several sailing clubs (both Polish and American), such as Corinthian Yacht Club, Polish Yacht Club, and Joseph Conrad Yacht Club. I assist in organizing regattas and other sailing events. I am also the coordinator of the annual Polonia Cup regatta (www.PoloniaCupRegatta.com), which has been held in Chicago for six years now. Additionally, I am a co-founder of the Polish American Sailors Association, a relatively new organization dedicated to promoting and supporting sailing in America.

In addition to local races, I have participated in regattas in Grenada and the Pacific (Pacific Cup). I have also delivered a catamaran from Europe to the Caribbean.
I also hold a skipper’s credentials upon the ocean issued by the US Coast Guard (commonly known as captain’s license), which allows me to sail on charters in Chicago and Florida. I am also a volunteer member of the US Coast Guard Auxiliary.

Personally, I am a rather straightforward individual, accommodating, and I quickly adapt to various conditions, which is quite important in sailing.

I understand that some people associate sailing with significant expense, time commitment and significant skills. I encourage those individuals to reach out to me to challenge these stereotypes. I am always open to discussing this with anyone who is interested. (773-802-5692, koziarskim@yahoo.com)

Bogdan Ogórek

Urodzony na Podhalu, od dzieciństwa fascynuje się żeglarstwem. W Polsce nie udało mu się żeglować, aczkolwiek już w szkole średniej budował żaglówki.

Po przyjeździe do Stanów Zjednoczonych szybko zdał sobie sprawę, że jezioro Michigan daje ogromne możliwości. W latach 1993–94 stawiał pierwsze kroki żeglarskie w Chicago.

Jednak dopiero wyprawa z Romanem Stankiewiczem i Andrzejem Czapiewskim w 1995 roku, z Florydy do Puerto Rico ugruntowała w nim życiową pasję do żeglarstwa. Po powrocie z rejsu, tego samego roku, kupił wraz ze swoim przyszłym szwagrem, Krzysztofem Ochwatem, pierwszą żaglówkę „Rascal” Islander 30.

Po kilku latach żeglarstwa i zwiedzania wszystkich zakątków jeziora Michigan, rozpoczął kolejny etap tego fascynującego sportu, czyli żeglarstwo regatowe na pokładzie „Gemini” pod okiem kapitana Andrzeja Piotrowskiego. W roku 1999 wystartował w swoich pierwszych regatach Chicago-Mackinac, na pokładzie jachtu „Piast”.

W roku 2000 wziął udział w regatach Milenium 600 (600 mil z Port Huron do Chicago). W 2002 roku dołączył do amerykańskiej załogi pływającej w klasie GL70 na łodzi „Holua”, załoga zmieniła jacht na Volvo 70 i obecnie pływa na legendarnym catch 105 ft „Whitehawk”. Chociaż jachty się zmieniają pozostaje z tą samą załogą do dzisiaj.

Aktualnie jest współwłaścicielem z przyjacielem Darkiem Stopką Benetau First 32S5 „Tatra” i pływają nią ucząc swoje dzieci tego pięknego sportu.

Nie przestał rozwijać swoich umiejętności żeglarskich, przekazuje je również młodzieży i dzieciom, organizując obozy żeglarskie pod nazwą „Tatra Sailing”.


Born in Podhale, his fascination with sailing began in childhood. Although he was unable to sail in Poland, he built sailboats during his high school years.
Upon arriving in the United States, he quickly realized that Lake Michigan offered immense opportunities. In 1993–94, he took his first steps in sailing in Chicago.
However, it was the 1995 voyage from Florida to Puerto Rico with Roman Stankiewicz and Andrzej Czapiewski that solidified his lifelong passion for sailing. Upon returning from this journey, he purchased his first sailboat, the Islander 30 “Rascal,” with his future brother-in-law, Krzysztof Ochwat.
After several years of sailing and exploring every corner of Lake Michigan, he embarked on the next phase of this captivating sport: regatta sailing aboard the “Gemini,” under the guidance of Captain Andrzej Piotrowski. In 1999, he competed in his first Chicago-Mackinac race aboard the yacht “Piast.”
In 2000, he participated in the Millennium 600 regatta (a 600-mile race from Port Huron to Chicago). In 2002, he joined an American crew sailing in the GL70 class on the boat “Holua.” The crew later upgraded to a Volvo 70 and now sails the legendary 105-ft ketch “Whitehawk.” Despite changes in yachts, he remains with the same crew to this day.
Currently, he co-owns a Beneteau First 32S5 “Tatra” with his friend Darek Stopka, and they sail it while teaching their children the beauty of this sport.
He continues to hone his sailing skills and shares them with youth and children by organizing sailing camps under the name “Tatra Sailing.”

Mirosław Niedziński

Mirosław Niedziński was born in Gliwice, Poland, in 1951 and spent his early adolescence in Podkowa Leśna near Warsaw. In 1965, Mirosław emigrated from Poland to the United States. He pursued his studies at the University of Illinois, earning both a Bachelor's and Master's degree in Materials Engineering. He later obtained an MBA from the Stuart School of Management at the Illinois Institute of Technology.
Mirosław's career included several notable positions. He worked at Reynolds Metals and McCook Metals, ultimately serving as Vice President of Technology and Quality Assurance. Following this, he joined ALCAN Aerospace as Director of Technology, where he contributed to scientific journals and publications, and authored and received three patents. In 1996, he was honored with NASA's "Sustained Effort" award, presented by astronaut Mark Lee, in recognition of his role as program manager in developing a new version of the external tank, a critical component of the Discovery space shuttle. Mirosław also served as the President of the Association of Polish American Engineers, representing Illinois engineers and scientists, for over 30 years, and was the Vice President of the Polish American Congress. In 2005, he became the Vice President of the Council of Polish Engineers in North America. In 2007, he organized the 3rd Congress of Polish Engineers in Chicago and was recognized with the Gold Medal of the Chief Technical Organization (NOT) from Poland. He was the Vice President of the Polish American Congress in Illinois in 2008 and 2016–2017. He was the leader of a program aimed at raising the prestige of the Polish people in the United States and developed an action plan against the slander of Polish people and Poland. He was awarded the Knight's Cross of the Order of Merit of the Republic of Poland in 2012.
Mirosław's connection to the Joseph Conrad Yacht Club (JCYC) began in 1970 while studying at the University of Illinois in Chicago. He was introduced to sailing during a spring break trip on Henry Luber's 9-meter yacht, “Fraja”, which sparked a lifelong passion. In the summer of 1971, he completed a two-week sailing course in Poland on Lakes Śniardwy and Mamry. Upon returning to Chicago, he honed his sailing skills on Henry Luber's boat and eventually became a part-owner of “SEAHAWK”, a 32-foot sloop, with his college friend Casey Chlebek.
Despite spending the summer of 1975 preparing “SEAHAWK”, the boat proved to be a disappointment in rough weather. Mirosław and his brother, Albert, then discovered and renovated an abandoned 50-foot Q-class sloop built in 1925, designed by the renowned John Alden. The boat, named “RASCAL,” was one of the fastest on Lake Michigan in the 1940s and 1950s.
From 1979 to 1983, Mirosław served as the Commodore of the Joseph Conrad Yacht Club, securing a permanent location for the club at the Old Naval Armory adjacent to Columbia. After his tenure, he continued sailing for another 17 years before taking a break.
In the early 2000s, Mirosław's friend, Izydor Ryzak, introduced him to a 38-foot aluminum racing sloop named “Intention II”. Mirosław purchased the boat and, along with his brother, Mike, moved it from Monroe to DuSable Harbor. He won two JCYC regattas with the ship in 2001 and 2002. However, at the suggestion of his wife, Kornelia, and daughters, Veronica and Victoria, he sold Intention II in 2006 and acquired a Beneteau 42 fiberglass/epoxy sloop, which he named “NEREIA”.


Mirosław Niedziński urodził się w Gliwicach, w Polsce, w 1951 roku, a swoje wczesne lata młodzieńcze spędził w Podkowie Leśnej pod Warszawą. W 1965 roku Mirosław wyemigrował z Polski do Stanów Zjednoczonych. Studiował na Uniwersytecie Illinois, gdzie uzyskał zarówno tytuł licencjata, jak i magistra inżynierii materiałowej. Później zdobył tytuł MBA w Stuart School of Management przy Illinois Institute of Technology.
Kariera Mirosława obejmowała kilka znaczących stanowisk. Pracował w Reynolds Metals i McCook Metals, ostatecznie pełniąc funkcję wiceprezesa ds. technologii i zapewnienia jakości. Następnie dołączył do ALCAN Aerospace jako dyrektor ds. technologii, gdzie przyczynił się do powstania artykułów naukowych i publikacji oraz był autorem i współautorem trzech patentów. W 1996 roku został uhonorowany nagrodą NASA „Sustained Effort”, wręczoną przez astronautę Marka Lee, w uznaniu za rolę kierownika programu w opracowaniu nowej wersji zbiornika zewnętrznego, kluczowego komponentu wahadłowca Discovery. Mirosław pełnił również funkcję prezesa Stowarzyszenia Polsko-Amerykańskich Inżynierów, reprezentując inżynierów i naukowców z Illinois przez ponad 30 lat, oraz wiceprezesa Kongresu Polonii Amerykańskiej. W 2005 roku został wiceprezesem Rady Inżynierów Polonijnych w Ameryce Północnej. W 2007 roku zorganizował III Kongres Polskich Inżynierów w Chicago i został uhonorowany Złotym Medalem Naczelnej Organizacji Technicznej (NOT) z Polski. Był wiceprezesem Kongresu Polonii Amerykańskiej w Illinois w latach 2008 oraz 2016-2017. Był liderem programu mającego na celu podniesienie prestiżu Polaków w Stanach Zjednoczonych oraz opracował plan działania przeciwko zniesławianiu Polaków i Polski. W 2012 roku został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej.
Związek Mirosława z Joseph Conrad Yacht Club (JCYC) rozpoczął się w 1970 roku, gdy studiował na Uniwersytecie Illinois w Chicago. Został wprowadzony w świat żeglarstwa podczas wiosennej wycieczki na 9-metrowym jachcie Henry'ego Lubera „Fraja”, co zapoczątkowało jego życiową pasję. Latem 1971 roku ukończył dwutygodniowy kurs żeglarski w Polsce, na jeziorach Śniardwy i Mamry. Po powrocie do Chicago doskonalił swoje umiejętności żeglarskie na łodzi Henry'ego Lubera, a ostatecznie stał się współwłaścicielem 32-stopowego slupa „SEAHAWK” wraz z kolegą ze studiów Casey'em Chlebkiem.
Pomimo poświęcenia lata 1975 na przygotowanie „SEAHAWK”, łódź okazała się rozczarowaniem w trudnych warunkach pogodowych. Mirosław i jego brat Albert odkryli i odnowili porzucony 50-stopowy slup klasy Q, zbudowany w 1925 roku według projektu słynnego Johna Aldena. Łódź, nazwana „RASCAL”, była jedną z najszybszych na jeziorze Michigan w latach 40. i 50. XX wieku.
W latach 1979-1983 Mirosław pełnił funkcję komodora Joseph Conrad Yacht Club, zabezpieczając stałą lokalizację klubu w starym arsenału marynarki wojennej, obok Columbia. Po zakończeniu swojej kadencji, kontynuował żeglowanie przez kolejne 17 lat, zanim zrobił sobie przerwę.
Na początku lat 2000. Mirosław został zapoznany przez swojego przyjaciela, Izydora Ryzaka, z 38-stopowym aluminiowym slupem regatowym o nazwie „Intention II”. Mirosław zakupił łódź i wraz z bratem, Mikiem, przeniósł ją z Monroe do DuSable Harbor. Wygrał dwa regaty JCYC na tej łodzi w 2001 i 2002 roku. Jednak na sugestię swojej żony Kornelii oraz córek Wiktorii i Weroniki, w 2006 roku sprzedał „Intention II” i nabył 42-stopowy slup Beneteau z włókna szklanego/epoksydu, który nazwał „NEREIA”.

Kazimierz Potocki

Kazimierz Potocki hails from the Rzeszów region in Poland. He completed his education at the Electrical Technical School and then graduated from the Faculty of Electrical Engineering at the Rzeszów University of Technology.
Kazimierz's interest in sailing began in childhood. His sailing journey started with the LOK (League of Defense) club in Stalowa Wola, where he earned the rank of helmsman at the Academic Sailing Club "Opty" of the University of Technology. After a voyage on the "Almares," he expanded his qualifications. He sailed on various boats including "Śmiały," "Mostal," "Dar Przemysła," and "Filon," spending much time on the Solina Lagoon. After completing a course in Trzebież, he earned the rank of sea helmsman and served as the first officer on a voyage in the Bieszczady Mountains. During this time, he also built a 6.5-meter laminate yacht named "Giga II."
Professionally, Kazimierz worked for years with water and engineering construction companies. In the 1980s, he ran his own electromechanical workshop. After moving to the United States, he worked as an electrician and later as an engineer at a printing plant. He has been working to combine his hobby with his profession by repairing existing boats and designing and installing new systems on yachts. In 1987, Kazimierz joined the Joseph Conrad Yacht Club (JCYC). He was the group chairman that developed the Club's statutes and served as Commodore from 1995 to 1997. He co-organized the club's regattas for several years and chaired the judging panel. In 1998, he became the owner of the wrecked “Hunter 27.” After renovating her, he sailed her on Lake Michigan for over a dozen years.
During his time in the United States, Kazimierz participated in various sailing voyages, including to Florida, the Dry Tortugas, the Bahamas, the Exumas, and the waters of Honduras. He also attended two gatherings of the Polish diaspora on the East Coast. Kazimierz took part in the Mackinac regatta several times, as well as in regattas organized by the club, winning many in his group. He participated in more extensive sailing expeditions, including on the "Antika" to Cape Horn and the Patagonian Channels, lasting almost five months (with five people on the first leg and three on the latter), and on the yacht "Sweet Weather" across the Pacific from New Zealand to Hawaii, a four-month journey with only two people.


Kazimierz Potocki pochodzi z regionu Rzeszowa w Polsce. Ukończył naukę w Technikum Elektrycznym, a następnie studiował na Wydziale Elektrotechniki Politechniki Rzeszowskiej.
Zainteresowanie żeglarstwem u Kazimierza rozpoczęło się już w dzieciństwie. Jego przygoda z żeglarstwem rozpoczęła się w klubie LOK (Liga Obrony Kraju) w Stalowej Woli, gdzie zdobył stopień sternika w Akademickim Klubie Żeglarskim „Opty” Politechniki Rzeszowskiej. Po rejsie na „Almares” poszerzył swoje kwalifikacje. Żeglował na różnych łodziach, w tym na „Śmiałym”, „Mostalu”, „Darze Przemysła” i „Filonie”, spędzając wiele czasu na Zalewie Solińskim. Po ukończeniu kursu w Trzebieży zdobył stopień sternika morskiego i pełnił funkcję pierwszego oficera na rejsie w Bieszczadach. W tym czasie zbudował również 6,5-metrowy jacht laminatowy nazwany „Giga II.”
Zawodowo, Kazimierz przez lata współpracował z firmami zajmującymi się budownictwem wodnym i inżynieryjnym. W latach 80. prowadził własny warsztat elektromechaniczny. Po przeprowadzce do Stanów Zjednoczonych pracował jako elektryk, a później jako inżynier w zakładzie poligraficznym. Starał się połączyć swoje hobby z pracą, naprawiając istniejące łodzie oraz projektując i instalując nowe systemy na jachtach. W 1987 roku Kazimierz dołączył do Joseph Conrad Yacht Club (JCYC). Przewodniczył grupie, która opracowała statut Klubu, i pełnił funkcję Komandora w latach 1995-1997. Przez kilka lat współorganizował regaty klubowe i przewodniczył komisji sędziowskiej. W 1998 roku stał się właścicielem zniszczonego jachtu „Hunter 27”. Po jego renowacji żeglował nim po jeziorze Michigan przez ponad kilkanaście lat.
Podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych Kazimierz brał udział w różnych rejsach żeglarskich, m.in. na Florydę, Dry Tortugas, Bahamy, Exumas oraz na wody Hondurasu. Uczestniczył także w dwóch zlotach polonijnych na Wschodnim Wybrzeżu. Kazimierz wielokrotnie brał udział w regatach Mackinac, a także w regatach organizowanych przez klub, zdobywając wiele nagród w swojej grupie. Uczestniczył również w dłuższych wyprawach żeglarskich, w tym na „Antice” do Przylądka Horn i Patagońskich Kanałów, co trwało prawie pięć miesięcy (z pięcioma osobami na pierwszym etapie i trzema na drugim), oraz na jachcie „Sweet Weather” przez Pacyfik z Nowej Zelandii na Hawaje, co było czteromiesięczną podróżą z udziałem tylko dwóch osób.

Izydor Ryzak

Izydor Ryzak was born on April 4, 1937, in Izabelin, near Warsaw. In 1939, he moved with his parents to Kukisz, where he remained until the end of World War II. He completed secondary school and began his medical studies in Słubice in 1951. Two years later, he participated in a summer sailing course in Sława, and by the end of the summer, he was accepted to the Maritime Fishing School in Darłowo. The following summer, he completed a sailing course, earning the rank of yacht helmsman. After finishing his studies at the Maritime Fishing School in 1955, he started working as a machine assistant and later as a supervisor on fishing vessels for the "Szkuner" enterprise in Władysławowo. In 1957, he was accused of attempting to escape from Poland and had his sailing license revoked. From 1958 to 1959, he worked at the Gdańsk Shipyard. Upon returning to Rzepin in 1959, he found employment as a waiter but was dismissed for refusing to cooperate with the Security Services (SB). In 1960, he took a position with the "Las" enterprise as a regional warehouse manager.
After emigrating to the USA in 1964, Izydor found work in a factory as a turner and attended night school, which he completed in 1970. That same year, he began studying at Wright College, specializing in management and commercial law. After finishing college in 1972, he continued his studies at the University of Illinois in Chicago, earning a Bachelor of Arts. Alongside his studies, Izydor worked on remodeling apartments and hotels as an electrician and plumber, eventually gaining expertise in property management. He began buying, remodeling, and managing old hotels and apartments, a practice he continues to this day.
n 1967, Izydor purchased his first boat, a 25-foot sailboat named “Aeolus,” which he sailed on Lake Michigan with his school friends. Two years later, after reading about two brothers, the Eismonts, in the Dziennik Związkowy newspaper, he met with them and other Polish sailors. This meeting led to the decision to establish a Polish sailing club. The first meeting was held on November 2, 1969, at Mr. Maliszewski's house from the Maritime League, marking the beginning of the club. They participated in a ball in the spring of 1970 and the Third of May parade with the yacht “Star,” which Izydor donated to the club. Realizing that this wouldn't fulfill their sailing ambitions, they decided to create their own yacht club. With the help of Mecenas Rawski, Izydor prepared the statutes, and at the beginning of 1971, they received permission from the state of Illinois to establish a yacht club. The club's headquarters were located in his building, and he served as Vice Commodore. He then served as Commodore from 1973 to 1977.
In 1973, Izydor acquired a 15-meter yacht and began teaching Polish children how to sail, a practice he continues to this day. In 1976, he hosted two yachts from Poland, “Spaniel” and “Teliga.” He began participating as a helmsman in the Mackinac race on American yachts in 1978. In 1981, he launched the ship “Karolinka II,” a fiberglass Pearson 33 sailboat, which he rebuilt after it had suffered fire damage. The boat has been used as a training vessel for people taking courses in the club and is available to all club members who pay membership dues. For his work with Polish youth (Sea Scouts) and his contributions to the club, Izydor received a medal from the Polish Sailing Association in 1994.
In 1995, he was the initiator and co-organizer of a reunion of graduates from the Maritime School in Darłowo, and he was selected as the chairman of the association of graduates. His leadership continued as he was elected Commodore again in 1997. The following year, he initiated the annual race for the trophy of the Consul General of the Republic of Poland, along with Consul General Ryszard Sakowicz. That same year, the JCYC obtained permanent headquarters at 942 W Montrose, Chicago, IL, donated by Izydor. The Distinguished Sailor of Polish Sailing award was presented to him in 1999, and he organized a partnership to acquire the 82-foot yacht “Fazisi.” In the spring of 2000, he brought the yacht from Fairhaven, Massachusetts, across the Atlantic, the St. Lawrence River, and the Great Lakes to Chicago.
As Commodore of the JCYC, Izydor applied for admission to the Chicago Yachting Association in 2000. A conference of four Polish sailing clubs was held, leading to the creation of a new organization, PYANA (Polish Yachting Association of North America), where Izydor was elected Commodore at the first meeting. The organization included JCYC, the Polish Sailing Club of New York, the Polish Sailing Club White Sails in Toronto, Canada, and the Polish Sailing Club Zawisza Czarny of Hamilton, Ontario, Canada. He also contributed to the monthly newspaper Nasze Żagle as columnist for "Ethics and Etiquette."
In 2002, Izydor co-organized and co-sponsored the "Polonia Week in Giżycko" and purchased a 78-foot yacht, “Julianna”, after a difference of opinion with some members of the “Fazisi” partnership. The following year, he proposed a cruise to Poland with the clubs associated with PYANA. The voyage started from Algonac, Michigan, across the St. Lawrence River to New York. On May 28, under his command, they sailed to Gdynia and were formal guests at the 85th anniversary of the Polish Navy. Later that year, Izydor participated in the Cutty Sark Tall Ship Race with cadets from the Maritime School in Gdynia through Turku, Riga, and Travemünde, Germany.
In 2004, Izydor took part in the Mackinac race, with representatives from all four PYANA clubs participating. He repeated the Mackinac race in 2005 and 2006, taking third place in the mega yacht group (the largest and fastest units in this race).
A group of volunteers from Polish sailing clubs in America, organized by Izydor, met in Antigua in the Caribbean in 2006 to renovate a yacht. After ten days of work, it was ready to sail to Poland. In 2009, he organized the Tall Ship Race for the third time, this time from Bermuda through Charleston, Boston, and Halifax, to Toronto, where he was in charge from Boston to Halifax. Izydor has been a member of the Columbia Yacht Club for over 30 years. Recently, he donated a 23-foot sailboat to the White Sails Yacht Club Chicago for training purposes free of charge. As with many of his other projects, he invested considerable time, money, and effort into this initiative.


Izydor Ryzak urodził się 4 kwietnia 1937 roku w Izabelinie koło Warszawy. W 1939 roku wraz z rodzicami przeniósł się do Kukisza, gdzie pozostał do końca II wojny światowej. Ukończył szkołę średnią i w 1951 roku rozpoczął studia medyczne w Słubicach. Dwa lata później wziął udział w letnim kursie żeglarskim w Sławie, a pod koniec lata został przyjęty do Morskiej Szkoły Rybołówstwa w Darłowie. Następnego lata ukończył kurs żeglarski, zdobywając stopień sternika jachtowego. Po ukończeniu studiów w Morskiej Szkole Rybołówstwa w 1955 roku, rozpoczął pracę jako pomocnik maszynisty, a później jako kierownik na statkach rybackich przedsiębiorstwa „Szkuner” we Władysławowie. W 1957 roku został oskarżony o próbę ucieczki z Polski i odebrano mu licencję żeglarską. W latach 1958-1959 pracował w Stoczni Gdańskiej. Po powrocie do Rzepina w 1959 roku znalazł zatrudnienie jako kelner, ale został zwolniony za odmowę współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa (SB). W 1960 roku podjął pracę w przedsiębiorstwie „Las” jako regionalny kierownik magazynu.
Po emigracji do USA w 1964 roku, Izydor znalazł pracę w fabryce jako tokarz i uczęszczał do szkoły wieczorowej, którą ukończył w 1970 roku. W tym samym roku rozpoczął studia na Wright College, specjalizując się w zarządzaniu i prawie handlowym. Po ukończeniu studiów w 1972 roku kontynuował naukę na University of Illinois w Chicago, zdobywając licencjat z nauk humanistycznych. Równocześnie pracował nad remontami mieszkań i hoteli jako elektryk i hydraulik, zyskując doświadczenie w zarządzaniu nieruchomościami. Zaczął kupować, remontować i zarządzać starymi hotelami i apartamentami, co kontynuuje do dziś.
W 1967 roku Izydor kupił swoją pierwszą łódź, 25-stopowy jacht żaglowy o nazwie „Aeolus”, którym pływał po jeziorze Michigan ze swoimi szkolnymi przyjaciółmi. Dwa lata później, po przeczytaniu w gazecie Dziennik Związkowy o dwóch braciach, Eismontach, spotkał się z nimi i innymi polskimi żeglarzami. To spotkanie doprowadziło do decyzji o założeniu polskiego klubu żeglarskiego. Pierwsze spotkanie odbyło się 2 listopada 1969 roku w domu pana Maliszewskiego z Ligi Morskiej, co zapoczątkowało działalność klubu. Wzięli udział w balu wiosną 1970 roku oraz w paradzie Trzeciego Maja z jachtem „Star”, który Izydor podarował klubowi. Zrozumiawszy, że to nie spełni ich żeglarskich ambicji, postanowili stworzyć własny klub jachtowy. Z pomocą Mecenasa Rawskiego Izydor przygotował statut, a na początku 1971 roku uzyskali zgodę stanu Illinois na założenie klubu jachtowego. Siedziba klubu znajdowała się w jego budynku, a on pełnił funkcję Wicekomandora. Następnie był Komandorem od 1973 do 1977 roku.
W 1973 roku Izydor nabył 15-metrowy jacht i rozpoczął nauczanie polskich dzieci żeglarstwa, co kontynuuje do dziś. W 1976 roku gościł dwa jachty z Polski, „Spaniel” i „Teliga.” W 1978 roku zaczął brać udział jako sternik w wyścigu Mackinac na amerykańskich jachtach. W 1981 roku zwodował statek „Karolinka II”, żaglowiec Pearson 33 z włókna szklanego, który odbudował po uszkodzeniach spowodowanych pożarem. Łódź ta jest używana jako jednostka szkoleniowa dla osób biorących udział w kursach w klubie i jest dostępna dla wszystkich członków klubu, którzy opłacają składki członkowskie. Za swoją pracę z polską młodzieżą (Zuchami Morskimi) i wkład w działalność klubu, Izydor otrzymał medal od Polskiego Związku Żeglarskiego w 1994 roku.
W 1995 roku był inicjatorem i współorganizatorem zjazdu absolwentów Morskiej Szkoły Rybołówstwa w Darłowie, a także wybrano go na przewodniczącego stowarzyszenia absolwentów. Jego przywództwo kontynuowano, gdy ponownie został wybrany Komandorem w 1997 roku. W następnym roku zainicjował coroczny wyścig o trofeum Konsula Generalnego RP, wraz z Konsulem Generalnym Ryszardem Sakowiczem. W tym samym roku JCYC uzyskało stałą siedzibę przy 942 W Montrose, Chicago, IL, ofiarowaną przez Izydora. W 1999 roku otrzymał Nagrodę Wybitnego Żeglarza Polskiego Żeglarstwa i zorganizował partnerstwo w celu nabycia 82-stopowego jachtu „Fazisi.” Wiosną 2000 roku sprowadził jacht z Fairhaven, Massachusetts, przez Atlantyk, rzekę Świętego Wawrzyńca i Wielkie Jeziora do Chicago.
Jako Komandor JCYC, Izydor złożył wniosek o przyjęcie do Chicago Yachting Association w 2000 roku. Odbyła się konferencja czterech polskich klubów żeglarskich, co doprowadziło do utworzenia nowej organizacji, PYANA (Polish Yachting Association of North America), gdzie Izydor został wybrany Komandorem na pierwszym spotkaniu. Organizacja obejmowała JCYC, Polish Sailing Club of New York, Polish Sailing Club White Sails w Toronto, Kanada, i Polish Sailing Club Zawisza Czarny z Hamilton, Ontario, Kanada. Przyczynił się również do miesięcznika Nasze Żagle jako felietonista „Etyka i Etykieta.”
W 2002 roku Izydor współorganizował i współsponsorował „Tydzień Polonii w Giżycku” oraz kupił 78-stopowy jacht „Julianna” po różnicy zdań z niektórymi członkami partnerstwa „Fazisi.” W następnym roku zaproponował rejs do Polski z klubami stowarzyszonymi w PYANA. Rejs rozpoczął się w Algonac, Michigan, przez rzekę Świętego Wawrzyńca do Nowego Jorku. 28 maja, pod jego dowództwem, wypłynęli do Gdyni i byli oficjalnymi gośćmi na 85-leciu Marynarki Wojennej RP. Później tego roku, Izydor uczestniczył w regatach Cutty Sark Tall Ship z kadetami z Morskiej Szkoły w Gdyni przez Turku, Rygę i Travemünde, Niemcy.
W 2004 roku Izydor wziął udział w wyścigu Mackinac, w którym uczestniczyli przedstawiciele wszystkich czterech klubów PYANA. Powtórzył wyścig Mackinac w 2005 i 2006 roku, zajmując trzecie miejsce w grupie mega jachtów (największe i najszybsze jednostki w tym wyścigu).
Grupa wolontariuszy z polskich klubów żeglarskich w Ameryce, zorganizowana przez Izydora, spotkała się w 2006 roku w Antigui na Karaibach, aby wyremontować jacht. Po dziesięciu dniach pracy, jacht był gotowy do żeglugi do Polski. W 2009 roku zorganizował Tall Ship Race po raz trzeci, tym razem z Bermudów przez Charleston, Boston i Halifax do Toronto, gdzie odpowiadał za trasę od Bostonu do Halifax. Izydor jest członkiem Columbia Yacht Club od ponad 30 lat. Niedawno podarował bezpłatnie 23-stopowy jacht żaglowy White Sails Yacht Club Chicago do celów szkoleniowych. Jak w przypadku wielu innych swoich projektów, włożył w to inicjatywę, znaczne środki finansowe, czas i wysiłek.

Mark Sokolowski

Many of us remember Mark Sokolowski as an active and dedicated volunteer at the Polish Museum of America. He was always proud of his Polish heritage, whether it was wearing a Polish flag lapel pin, speaking Polish, or marching in the Polish Constitution Day Parade. The only thing he was prouder of was his family.
Mark, along with his twin brother Danek, was born on August 8, 1949, to Jan and Regina Sokolowski in Deddington, England. Two years later, the family immigrated to Buenos Aires, Argentina. While in Argentina, his parents were active in Polish organizations, particularly the Polish Boy Scouts. Mark and his brother participated in many scouting activities and camps.
In 1959, the family left Argentina and arrived in Chicago, where they settled in the Logan Square neighborhood. Mark attended St. Sylvester Catholic School and Weber High School. During this time, he continued his involvement with the Polish Boy Scouts and excelled in various sports, especially rowing. He graduated from the University of Illinois with a Bachelor of Science in Architecture and a minor in Mechanical Engineering. Mark even used the Polish Museum of America’s library for research, as he was an avid art and history enthusiast, with a particular fondness for the Impressionist period.
Although Mark was not born in Poland, his first visit there was in 1967, when he visited his beloved grandmother, Bulka, and extended family.
Mark had a passion for sailing and was captivated by both its beauty and complexity. In 1969, along with two friends, he purchased a small sailboat and spent countless days sailing on Lake Michigan and Lake Geneva. That same year, he became one of the founders of the Joseph Conrad Polish Yacht Club.
In 1970, he married Anna Chlebowska, and in 1972, he took his second trip to Poland. In 1975, Mark and Anna embarked on a six-month European vacation, visiting more than 20 countries. It was the trip of a lifetime—a promise Mark had made to Anna before they were married.
In 1977, Anna and Mark moved from Chicago to Downers Grove. Mark’s fluency in three languages proved invaluable when his employer sent him to Puerto Rico as a project manager on extensive projects in 1978–1979.
Mark and Anna became proud parents of their daughter, Basia, in 1981. In 1983, the family visited Argentina and Bolivia, where they explored the town where Mark had lived for ten years, saw his old school, and spent time with his beloved Aunt Zosia. In 1985, they welcomed another daughter, Alusia. Mark and Anna traveled to many countries in Europe, South America, China, and Canada, and enjoyed numerous cruises, including one to Alaska.
Since 2007, Mark’s favorite pastime was spending time with his grandchildren—Aurora, Annika, Alexander, and Charlotte. He devoted himself to them, whether it was driving to and from music lessons, teaching Sudoku, fishing, building Lego pirate ships, or reading the same book repeatedly. For Mark and the kids, this was time well spent. There are countless fond memories from his trips to Houston and the family cruises. In July 2018, Aurora, Annika, and Alex were fortunate enough to go on a 15-day road trip around Poland with Mark and Anna.
Mark began volunteering at the Polish Museum of America in 1998 and continued until his passing in 2018. He cherished his time helping and contributing in any way he could.
Mark was a reliable and caring person. If you asked him to do something, you could rest assured it would be done, and done correctly. He was selfless and humble, always prepared for the unexpected. The former Boy Scout always carried a Swiss Army knife, which often came in handy. He could fix almost anything and saw value in everything and everyone. In both his personal life and professional career, he was meticulous and thorough. Mark was respectful, always standing to greet someone or bid them farewell. He loved his wife, daughters, and grandchildren unconditionally. They meant everything to him, and he will forever be in their hearts.


Wielu z nas pamięta Marka Sokołowskiego jako aktywnego i oddanego wolontariusza w Muzeum Polskim w Ameryce. Zawsze był dumny ze swojego polskiego dziedzictwa, niezależnie czy nosząc przypinkę z polską flagą, mówiąc po polsku, czy maszerując w Paradzie Konstytucji 3 Maja. Jedyną rzeczą, z której był jeszcze bardziej dumny, była jego rodzina.
Mark, wraz ze swoim bratem bliźniakiem, Dankiem, urodził się 8 sierpnia 1949 roku w Deddington w Anglii jako syn Jana i Reginy Sokołowskich. Dwa lata później rodzina wyemigrowała do Buenos Aires w Argentynie. W czasie pobytu w Argentynie, jego rodzice byli aktywni w polskich organizacjach, zwłaszcza w polskim harcerstwie. Mark i jego brat brali udział w wielu harcerskich zajęciach i obozach.
W 1959 roku rodzina opuściła Argentynę i przybyła do Chicago, gdzie osiedliła się w dzielnicy Logan Square. Mark uczęszczał do katolickiej szkoły St. Sylvester oraz do Weber High School. W tym czasie nadal angażował się w polskie harcerstwo i wyróżniał się w różnych dyscyplinach sportowych, szczególnie w wioślarstwie. Ukończył Uniwersytet Illinois, zdobywając tytuł licencjata w dziedzinie architektury z dodatkowymi studiami z inżynierii mechanicznej. Mark często korzystał z biblioteki Muzeum Polskiego w Ameryce do swoich badań, ponieważ był zapalonym miłośnikiem sztuki i historii, szczególnie okresu impresjonizmu.
Chociaż Mark nie urodził się w Polsce, po raz pierwszy odwiedził ją w 1967 roku, kiedy to spotkał swoją ukochaną babcię, Bulkę, oraz dalszą rodzinę.
Mark miał pasję do żeglarstwa i był zafascynowany zarówno jego pięknem, jak i złożonością. W 1969 roku, wraz z dwoma przyjaciółmi, zakupił małą żaglówkę i spędził niezliczone dni, żeglując po jeziorach Michigan i jeziorze Genewskim. W tym samym roku został jednym z założycieli Joseph Conrad Polish Yacht Club.
W 1970 roku poślubił Annę Chlebowską, a w 1972 roku odbył swoją drugą podróż do Polski. W 1975 roku Mark i Anna wyruszyli na sześciomiesięczną europejską podróż, odwiedzając ponad 20 krajów. Była to podróż życia – obietnica, którą Mark złożył Annie przed ślubem.
W 1977 roku Anna i Mark przeprowadzili się z Chicago do Downers Grove. Biegła znajomość trzech języków okazała się niezwykle przydatna, gdy w latach 1978–1979 pracodawca wysłał go do Portoryko jako kierownika projektu na rozległych budowach.
Mark i Anna zostali dumnymi rodzicami córki Basi w 1981 roku. W 1983 roku rodzina odwiedziła Argentynę i Boliwię, gdzie zwiedzili miasteczko, w którym Mark mieszkał przez dziesięć lat, zobaczyli jego dawną szkołę oraz spędzili czas z ukochaną ciocią Zosią. W 1985 roku powitali na świecie drugą córkę, Alusię. Mark i Anna podróżowali po wielu krajach Europy, Ameryki Południowej, Chinach i Kanadzie oraz odbyli liczne rejsy, w tym do Alaski.
Od 2007 roku ulubionym zajęciem Marka stało się spędzanie czasu z wnukami – Aurorą, Anniką, Alexandrem i Charlotte. Całkowicie im się poświęcał, wożąc ich na lekcje muzyki, ucząc Sudoku, łowiąc ryby, budując pirackie statki z klocków Lego czy czytając tę samą książkę po raz kolejny. Dla Marka i dzieci był to czas dobrze spędzony. Mają wiele ciepłych wspomnień z jego podróży do Houston oraz rodzinnych rejsów. W lipcu 2018 roku Aurora, Annika i Alex mieli szczęście wziąć udział w 15-dniowej wycieczce po Polsce z Markiem i Anną.
Mark zaczął wolontariat w Muzeum Polskim w Ameryce w 1998 roku i kontynuował go aż do swojej śmierci w 2018 roku. Cenił sobie czas spędzony na pomaganiu i wspieraniu muzeum na różne sposoby.
Mark był osobą niezawodną i troskliwą. Jeśli poprosiło się go o wykonanie jakiegoś zadania, można było być pewnym, że zostanie ono wykonane, i to nienagannie. Był bezinteresowny i skromny, zawsze przygotowany na niespodziewane sytuacje. Były harcerz zawsze nosił przy sobie scyzoryk, który często okazywał się przydatny. Potrafił naprawić niemal wszystko i dostrzegał wartość w każdej rzeczy i w każdym człowieku. W codziennym życiu i swojej zawodowej karierze był niezwykle dokładny i skrupulatny. Mark był pełen szacunku, zawsze wstawał, aby powitać lub pożegnać się z kimś. Bezwarunkowo kochał swoją żonę, córki i wnuki. Byli dla niego wszystkim i na zawsze pozostanie w ich sercach.

Szymon Kuczyński

Szymon Kuczyński

Jest jednym ze stu ludzi na świecie, którzy samotnie opłynęli świat bez postojów i wsparcia z zewnątrz. To mniej niż liczba osób, które poleciały w kosmos, weszły na K2 czy Mount Everest, zdobyty przez ponad 8 tys. ludzi.  Jest jednym z najlepszych i najbardziej znanych na świecie polskich żeglarzy. Ogromne doświadczenie, uznanie i rozpoznawalność przyniosły mu dwa samotne rejsy dookoła świata na jachcie „Atlantic Puffin”. Ostatni rejs był rekordowy w skali światowej, na najmniejszej w historii rejsów non-stop solo jednostce o długości zaledwie 6,38 m. Była to druga od 36 lat udana próba opłynięcia kuli ziemskiej bez postojów przez polskiego żeglarza. Za swoje dokonania został doceniony i nagradzany nie tylko w kraju. Otrzymał m.in. najważniejsze żeglarskie laury niemieckie i brytyjskie.

To jeden z najbardziej aktywnych polskich żeglarzy. Przeżeglował ponad 150 tys. mil morskich, czyli pięciokrotność obwodu świata wzdłuż równika. 80 tys. mil przepłynął samotnie, co stawia go w gronie najbardziej doświadczonych żeglarzy samotników na świecie. Po raz pierwszy ocean pokonał samotnie na samodzielnie zbudowanej, drewnianej łódce 5 m długości. Później zbudował kolejny jacht, na którym opłynął świat dwa razy. Obecnie jest w trakcie trzeciego okrążania kuli ziemskiej w regatowym projekcie na jachcie s/y Hultaj. 


Szymon Kuczyński is one of the elite few—among only a hundred people worldwide—who have sailed solo around the globe without any stops or external support. This feat is rarer than going to space or summiting peaks like K2 or Mount Everest, the latter of which has been conquered by over 8,000 individuals. He is one of Poland’s most esteemed and internationally recognized sailors. His vast experience, widespread recognition, and respect stem from two solo circumnavigations of the world aboard the yacht “Atlantic Puffin.” His most recent voyage set a world record, accomplished on the smallest vessel in the history of nonstop solo circumnavigation, measuring just 6.38 meters in length. This marked the second successful non-stop solo circumnavigation by a Polish sailor in 36 years. His remarkable achievements have earned him accolades not only in his homeland but also internationally, including the highest sailing honors from both Germany and the United Kingdom.

Kuczyński is one of the most active Polish sailors, having logged over 150,000 nautical miles—equivalent to five times the circumference of the Earth at the equator. Of these, he has sailed 80,000 miles solo, placing him among the most experienced solo sailors in the world. He first crossed an ocean alone in a 5-meter wooden boat that he built himself. He later constructed another yacht, with which he circumnavigated the globe twice. Currently, he is in the midst of his third round-the-world voyage, participating in a racing project aboard the yacht s/y Hultaj.

Maritime Stories / Opowieści morskie

Pamięci Marka Morley i Suzanne Bickel, członków załogi WingNuts

Pamięci Marka Morley i Suzanne Bickel, członków załogi WingNuts
Tekst napisany w siepniu 2011.

Przyszła połowa lipca, regaty Mackinac Race miały się zacząć lada dzień. Łódka, jeszcze przed sezonem rękoma załogi elegancko odmalowana, posprzątana, ze wszystkich stron sprawdzona, przed regatami wyposażona we wszelkie niezbędne i trochę mniej niezbędne środki bezpieczeństwa, wypakowana jedzeniem, jak gdybyśmy płynęli na biegun północny, załadowana naszymi plecakami, śpiworami i niezliczoną ilością sprzętu radiowego, fotograficznego, internetowego, antenowego, prezentowała się godnie.

Prognozy pogody na wszystkie dni rejsu były świetne: lekkie i średnie wiatry z południa i południowego wschodu, a więc wymarzone dla naszej łódki. Co prawda, na niedzielę wieczór zapowiadano burze, ale nie martwiliśmy się nimi zbytnio. W sobotę, pierwszy dzień rejsu, od rana nastroje były bojowe. Wiatry miały nam sprzyjać, łódka przygotowana, załoga przetrenowana; zamierzaliśmy wygrać te regaty, no, a jeśli nie wygrać, to przynajmniej zająć wysokie miejsce.

Rodziny i przyjaciele żegnający łódkę na kei zadawali mi to samo pytanie: czy jako jedyna
kobieta w załodze dam sobie radę? Nie miałam najmniejszych wątpliwości, że dam.
Moje obawy dotyczyły tylko jednego aspektu regatowego płynięcia non-stop przez trzy dni i trzy noce: jak na fali pójdę do łazienki zamkniętej w maleńkiej dziobowej kabinie? Dałam radę. I ten aspekt okazał się dużo mniej absorbujący uwagę niż myślałam.
Nasza załoga wystrojona w regatowe koszulki i czapeczki zaprezentowała się elegancko
przy Navy Pier na paradzie wszystkich łódek biorących udział w Mackinac Race, a potem zasalutowała komisji. Przeliczeni przez komisję mogliśmy zacząć krążyć wśród innych łódek czekających na start. Naszą uwagę przykuł imponujący krążownik Coast Guard, by dodać splendoru regatom. Krążownik wyglądał jak pływający wieżowiec, na pokładzie odbywało się przyjęcie, panie w sukniach, panowie w smokingach, załoga na galowo
Na starcie było lekko nerwowo, bo spychani przez inne łódki z naszej sekcji przepłynęliśmy
bardzo blisko łodzi komisji, prawie jej dotykając. Ale nie dotknęliśmy, więc mogliśmy płynąć dalej, bez zataczania karnego kółka. Postawiliśmy spinakera i zaczęła się jazda bez trzymanki, prawie dosłownie. Arek zaprezentował nam bowiem nowy sposób wybierania spinakera „na leżąco”. Nie mogłam wyjść z podziwu, w jaki sposób jest on w stanie nie tylko utrzymać szoty spinakera trzymając je w trzech palcach, ale na dodatek wybierać ten wielki żagiel leżąc. Bowiem gdy ja kiedykolwiek wybierałam spinakera, to ciągnęłam te szoty z całej siły i to stojąc, a on sobie tu leży! Tak rozmyślając usłyszałam, jak nasz spinakerowy cwaniak krzyczy co chwila „Trim! Trim!” (ang. wybieraj!) i popatrzyłam na Marcina, który był na tzw. korbie i kręcił kabestanem, na który założone były te szoty; Chłopak kręcił tą korbą praktycznie bez przerwy, aż pot lał mu się po twarzy. Pojęłam tajniki wybierania żagli na leżąco.
Resztę soboty pozostałe 5 osób załogi, oprócz oczywiście skippera i dwóch zmieniających się co jakiś czas spinakerowych (tego leżącego i tego na korbie), spędziła na tzw. grzędzie robiąc to, co Amerykanie nazywają „hike” Pogryzając pestki słonecznika, popijając Gatorade i obgadując mijane łódki prawie nie zauważyliśmy, jak zapadła noc. Cały czas utrzymywaliśmy się na wysokiej, drugiej pozycji w naszej sekcji.
Pomyślałam, że jeśli tak mają wyglądać regaty Mackinac, to ja mogę się w ten sposób regacić co weekend. A los nie lubi, by go prowokować głupimi myślami.

Noc z soboty na niedzielę była jedną z piękniejszych, jakie przeżyłam na wodzie. Cały czas
szliśmy na spinakerze na lekkiej fali, towarzyszył nam księżyc, który świecił tak jasno, że nie musieliśmy używać latarek. Wiatr, woda, księżyc i świetni ludzie obok mnie” czegóż więcej można chcieć? Wachty zmieniały się co 4 godziny.

W niedzielę słońce świeciło o wiele mocniej. Wiatry dalej wiały z południa, ale coraz intensywniej. Coraz szybciej czas szliśmy na spinakerze, nasza prędkość nie schodziła poniżej 14 węzłów. Wczesnym popołudniem zaczęłam się dziwnie czuć, przez chwilę miałam wrażenie, że zsunę się z burty do kokpitu i już nie wstanę. Było mi słabo i nieprzyjemnie. Na szczęście nie musiałam wybierać spinakera (jedyna kobieta w
załodze! Sześciu, oprócz skippera, facetów gotowych ciągnąć szoty!) Zaczęłam
pić jedną butelkę Gatorade za drugą i wrażenie ogólnego osłabienia odeszło. Po prostu się odwodniłam, pijąc niewiele przez cały dzień i będąc wystawiona na bezlitosne słońce, przed którym raczej nie ma się gdzie na łódce schować (pod pokładem było o wiele goręcej niż na pokładzie). Wiatr narastał i tego dnia już nikt nie wybierał spinakera na leżąco. Chłopaki zmieniali się często, zarówno ten na korbie, jak i ten na szotach musieli
pracować całym ciałem. Łódka prawie biegła po falach, kilwater za rufą wyglądał, jak gdybyśmy płynęli motorówką, a nie żaglówką. Siedziałam na burcie przez dłuższy czas blisko rufy i widziałam, jak ster co chwila wchodził w wibracje. Bałam się, że przy coraz większej prędkości w końcu się urwie, jak rok wcześniej. Na szczęście wytrzymał.

Nasza łódź jest bardzo lekka i wąska i należy do szybkich jednostek, ale tej niedzieli biliśmy wszystkie możliwe rekordy. Odnotowaliśmy szybkość 19,8 węzła, absolutny rekord tej łódki. Nigdy wcześniej nie płynęliśmy tak szybko. Wczesnym wieczorem wiatry osiągały prędkość 30 węzłów, a fala dochodziła już do 6 stóp. Byliśmy w okolicach Manitou Passage, gdy minęła nas łódka; bardzo szybka i nietypowa w konstrukcji łódź z naszej sekcji. Dosłownie przefrunęli nam przed dziobem i poszli głębiej w jezioro. My płynęliśmy bardzo szybko, ale oni praktycznie ślizgali się na wierzchołkach fal. Zazdrościliśmy im tej
nieprawdopodobnej szybkości.
Wieczorem doszliśmy w okolice wyspy Beaver i stało się jasne, że nadchodzi duży sztorm.
Wiatr wiał już bardzo mocno, fale były coraz wyższe. Zrzuciliśmy spinakera.
Tomek podał komendę wkładać sztormiaki, kapoki i zapinać tzw life-liny; (czyli przypinać się się do łodzi). Wykonałam komendę i zajęłam swoje miejsce na lewej burcie przy rufie. Przy jednym z mocnych już przechyłów na lewą burtę na pokład weszła fala, która przykryła mnie z głową. Byłam przykryta wodą przez chwilę, ale przez cały ten czas czułam potężny napór wody na ciele, a w głowie kołatała mi się tylko jedna myśl „nie puścić relingu, nie puścić relingu!...”  Relingu nie puściłam, łódka wstała z przechyłu. Na szczęście byłam za krótko pod wodą, by kapok się otworzył, za to woda wlała mi się dosłownie wszędzie i przemoczona byłam do suchej nitki. Weszłam pod pokład znaleźć jakieś suche rzeczy, wtedy padła komenda „zrzucamy grota”. Siła wiatru dochodziła już wtedy do ok. 40 węzłów, a więc zrzucanie grota było bardzo trudne. Zbyszek, Andrzej i Arek siłowali się z żaglem przez dłuższą chwilę, w końcu z wysiłkiem udało im się go opanować. Wojtek zażądał ode mnie krawata (grota rozwiewał wiatr), nie mogąc znaleźć zwykłego krawata, podałam mu linkę od pokładowego wiaderka. W tym momencie pojęłam, że nie nie przydam się na pokładzie bez sztormiaka, a tylko w samym kapoku, a więc zostałam w środku i podawałam chłopakom to, co będzie trzeba. Założyłam kapok i byłam gotowa do działania. Jak się okazało, zadań miałam wiele, musiałam je wykonywać bardzo szybko i wykazywać się pomysłowością. Andrzej i Jacek poczołgali się na dziób, żeby zrzucić foka i założyć sztormowego foka. Do dziś jestem pełna podziwu dla ich odwagi i wytrzymałości, bowiem mniej więcej w tym momencie przyszło pierwsze uderzenie sztormowego wiatru i przechyliło łódkę bardzo mocno na lewą burtę (ok. 70 stopni). Reszta załogi leżała w kokpicie, Tomek był po pas w wodzie, a ja w kabinie zapierając się obiema rękami i nogami starałam się nie latać w powietrzu. Potem przyszło drugie uderzenie. Po zrzuceniu zwykłego foka, Jacek parę razy wracał do mnie do kabiny po szekle, z których wiele nie pasowało do sztormowego foka. Jeszcze na kei, przed wypłynięciem na regaty, myłam skrzynkę z szeklami i własnoręcznie włożyłam ją do na sam dół jednej z bakist. To, że w tym sztormie, wietrze i przy tej fali poprzez wszystkie powywracane przedmioty dokopałam się do tej bakisty, dotarłam do tej skrzynki, wybrałam szekle i podałam Jackowi, zakrawa na cud. Albo moją dużą determinację. Jacek i Andrzej założyli w końcu sztormowego foka, wrócili z dziobu cali i zdrowi, a łódka nabrała choć trochę sterowności. Fok, który zrzucany był w bardzo silnym wietrze, podarł się. Jacek zszedł do mnie na dół i postanowiliśmy go skleić. Znowu musiałam przekopać się przez całe góry powywracanych rzeczy, dotrzeć do bakisty i znaleźć skrzynkę, tym razem z taśmą do klejenia żagli. I tym razem się udało.
Wykonywanie tych i jeszcze kilku innych zadań było niezwykle trudne: wysoka fala miotająca łódkę wysoko do góry i na dół i przechylająca ją głęboko na obydwie strony, siekący, ostry deszcz wdzierający się do kabiny, wyjący wiatr przez który nic nie było słychać, ciemność rozświetlana tylko ostrym światłem błyskawic i woda w kabinie. Jednak dzięki temu, że nie leżałam w kokpicie i nie czekałam na przejście sztormu, tylko ciągle coś robiłam, nie odczuwałam panicznego strachu. Taki strach czułam kilka razy w życiu, głównie w wypadkach samochodowych, gdy nie miałam żadnej kontroli nad sytuacją. Tutaj też nie miałam praktycznie nad niczym kontroli, ale nie dopadł mnie ten dławiący, paraliżujący strach. Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że jest bardzo niebezpiecznie, ale kierowałam energię na wykonywanie zadań. Raz tylko przeleciała mi przez głowę myśl „Gdyby łódka się jednak wywróciła, to czy dałabym radę wyjść z kabiny przez tę całą plątaninę lin i szotów”? Myśl ta, jak się niedługo później okazało, nie była bezpodstawna.
Sztorm nie trwał długo, ok. 45 minut, ale jak się okazało był rekordowy. Łódka Fast Tango, płynący jakieś 0,5-1 mili za nami odnotował na swoich zegarach siłę wiatru 100 mil na godzinę. Gdy wiatr dochodzi do 64 mil na godzinę, uznawany jest już za huragan. Z późniejszych relacji dowiedzieliśmy się, że sztormu o takiej sile nie było na jeziorze od kilkudziesięciu lat.
Po sztormie jeszcze czekaliśmy dość długo, zanim postawiliśmy grota. Gdy mój poziom adrenaliny zaczął opadać, poczułam, że po całym sztormie spędzonym w kabinie muszę wreszcie z niej wyjść. Zaczęło mnie mdlić, zmusiłam się więc do ubrania kompletnie mokrego sztormiaka, na niego wcisnęłam kapok i usiadłam w kokpicie. Tam z kolei na wietrze zaczęłam mieć dreszcze z zimna. W końcu znalazłam rozwiązanie
i siadłam w zejściówce.

Nie szliśmy długo na grocie, gdy zobaczyliśmy czerwone race oznaczające wołanie o pomoc wystrzelone o jakąś milę od nas. Zaczęliśmy słuchać radia, co było utrudnione przez trzaski, uderzenia piorunów i szum wiatru. W końcu usłyszeliśmy wołanie o „all available assistance” (ang. każdą możliwą pomoc) nadane przez jacht Sociable dla innej, wywróconej łódki. W świetle błyskawic widać było światła innych łodzi kierujących się w stronę wystrzelonych rac. Przez chwilę naradzaliśmy się co robić. Odejście z kursu oznaczało utratę naszej wysokiej pozycji wypracowanej z takim wysiłkiem, ale z komunikatów Sociable wyraźnie wynikało, że życie ludzkie było w niebezpieczeństwie. Po naradzie podjęliśmy decyzję odejścia z kursu i zgłosiliśmy przez radio, że dołączamy do akcji ratowniczej.
Gdy podeszliśmy bliżej, dostrzegliśmy smutny widok: wystający z wody kil i dno łodzi. Nie dało się odczytać nazwy łódki na burcie. Usłyszeliśmy przez radio, że Sociable wyjęła z wody 6 członków załogi wywróconej łodzi, ale nie mogliśmy zrozumieć nazwy tej łodzi. Według skippera Sociable pozostałych dwóch członków załogi było jeszcze w wodzie. Dookoła krążyło ok. 15 łodzi przeczesujących wodę reflektorami i próbujących znaleźć tych ludzi. Przez następnych parę godzin i my przeszukiwaliśmy powierzchnię wody obok miejsca wypadku. Każde z nas używając pokładowego szperacza albo własnej latarki oświetlało wodę wypatrując w niej jakichkolwiek oznak życia. Bezskutecznie. Przez chwilę wydawało się nam, że widzimy kogoś w wodzie, ale jedyne, co znaleźliśmy, to pływająca latarka i inne drobiazgi; widomy znak, że wypadły z łódki w trakcie wywrotki.
Po jakimś czasie pojawiły się nad nami helikoptery Coast Guardu również przeczesujące powierzchnię wody reflektorami. Wtedy też skipper Sociable zakomunikował, że uratowani członkowie załogi wywróconej łodzi twierdzą, że najbardziej prawdopodobne jest, iż pozostałych dwóch ludzi jest pod łódką. Siedziałam na burcie i oświetlałam wodę swoją latarką, tak jak cała reszta załogi, gdy skipper Sociable podał komunikat o prawdopodnym uwięzieniu dwóch ludzi pod kadłubem łódki. Zrozumiałam, że nic więcej nie jesteśmy w stanie zrobić. Wyłączyłam swoją latarkę. Ten moment był najtrudniejszym momentem całej tej nocy, trudniejszy od całego sztormu, burzy, wiatru i fali. Mieliśmy tylko
nadzieję, że Coast Guard zrzuci nurków, by wydostali ludzi spod łódki, co jest standardową procedurą w takich wypadkach.
Zebraliśmy resztki energii i ukończyliśmy regaty w poniedziałek ok. 11 rano; mimo zejścia
z kursu i uczestniczenia w akcji ratowniczej mieliśmy trzecią pozycję. Po końcowych przeliczeniach zajęliśmy czwartą pozycję w naszej sekcji.
Na wyspie Mackinac dowiedzieliśmy się, że wywrócona łódź to WingNuts, z klasy Kiwi 35, z
naszej sekcji, ta sama, która „przefrunęła” nam przed dziobem w niedzielę wieczorem niedaleko Manitou Passage. I że Coast Guard nie zrzucił nurków, bo ich nie było w żadnym z pobliskich portów. Sprowadzono ich dopiero prawie 9 godzin później. Wydobyli spod WingNuts ciała dwojga ludzi, Marka Morley i Suzanne Bickel. Obydwoje mieli urazy głowy. Kapoki zadziałały im prawidłowo, czyli wystrzeliły w kontakcie z wodą, a więc wypychały ich do góry. Kadłub łodzi z kolei naciskał ich od góry. Obydwoje byli cały czas przypięci life-linami do łodzi. Pozostaje mieć nadzieję, że byli nieprzytomni, gdy umierali i nie
cierpieli.
Wypadek ten natychmiast był relacjonowany przez wszystkie media. Odbił się szerokim echem w środowisku żeglarskim. Łódź Wingnuts była nietypowa, ma wąski kadłub, a do tego pokład wyciągnięty nad burty na kształt skrzydeł. Była wąska, szybka, ale nie stabilna. Jej stabilność zależala w dużej mierze od pozycji i ciężaru załogi, a przy wietrze o sile dużego huraganu, jaki uderzył w niedzielę w czasie regat, załoga WingNuts na pewno nie była w stanie balastować łódki. Na dodatek „skrzydła” nad burtą normalnie dodające szybkości, przy huraganowym wietrze ułatwiły wywrócenie łódki. Wielu żeglarzy nie posiadało się z oburzenia, że instytucja organizująca regaty Mackinac już od 103 lat, czyli
renomowany i poważany Chicago Yacht Club, dopuściła tak niebezpieczną łódź do regat. Regaty te traktowane są bowiem przez Chicago Yacht Club jako pełnomorskie i takie wymagania stawianie są jachtom w nim uczestniczącym. Jezioro Michigan posiada bowiem powierzchnię ok. 58 000 kilometrów kwadratowych (dla porównania” Morze Bałtyckie ma powierzchnię ok. 370 000 km). Skoro więc stawia się wysokie wymagania jachtom, jak można było dopuścić do regat łódź, o której wiadomo było od początku, że w sztormie może stanowić zagrożenie dla swojej załogi?
Inną, bardzo bulwersującą sprawą było działanie, a raczej jego brak, ze strony Coast Guard. Nurkowie zrzuceni 9 godzin po wypadku, gdy prawie zaraz po tym wypadku było
praktycznie oczywiste, że ludzie są uwięzieni pod kadłubem łódki? Jednocześnie Coast Guard może pozwolić sobie na to, by na rozpoczęcie regat przysyłać do Chicago wielki krążownik i organizować na nim bal?
Niestety, często dzieje się tak, że sprawy idą utartym torem, dopóki nie nastąpi tragedia. To właśnie stało się na regatach Mackinac w 2011. Pozostaje mieć nadzieję, że zarówno regulamin regat w Chicago Yacht Club, jak i sposób działania Coast Guard zostaną zrewidowane i skorygowane. Żeglarze na pewno będą wywierać nacisk na obydwie instytucje.
Po powrocie do domu, uściskach, radości, a nawet łzach w oczach rodziny i przyjaciół, ktoś stwierdził, że teraz już mam pewnie dosyć i że na pewno już nigdy nie popłynę na regaty Mackinac. Natychmiast żywo zaprzeczyłam. Oczywiście, że popłynę! Ale tylko z tą załogą. Cała załoga Koko Loko spisała się wspaniale, wykazała niezwykłą odwagą i opanowaniem. Jest truizmem twierdzić, że trudne przejścia zbliżają ludzi. Ale bez wątpienia powstała między nami
niezwykła więź, która mam nadzieję utrzyma się przez lata.
Regaty Mackinac były tylko częścią lipcowego rejsu Koko Loko na północ jeziora, powrót z wyspy Mackinac również obfitował w wydarzenia, ale to już materiał na zupełnie
inną opowieść
Po powrocie do Chicago, za każdym razem, gdy załoga zbierała się razem, wznosiła toast za Marka i Suzanne, którzy odeszli na zawsze do Fiddler’s Green:
At Fiddler’s Green, where seamen true
When here they’ve done their duty
The bowl of grog shall still renew
And pledge to love and beauty.
Kinga Kosmala


In Memory of Mark Morley and Suzanne Bickel, members of the WingNuts crew
Written in August 2011

By mid-July, the Mackinac Race was just days away. The boat had been meticulously repainted, cleaned, and inspected by the crew before the season. It was equipped with all the necessary and some less necessary safety measures, stocked with food as if we were heading to the North Pole, and packed with our backpacks, sleeping bags, and a plethora of radio, photographic, internet, and antenna equipment. It was a proud sight.

The weather forecasts for the entire race were excellent: light to moderate southerly and southeast winds, perfect for our boat. Although thunderstorms were predicted for Sunday evening, we weren't overly concerned. On Saturday, the first day of the race, we were in high spirits from the morning. The winds were favorable, the boat was prepared, and the crew was well-trained. We aimed to win the race, or at the very least, secure a high position.

Friends and family seeing us off at the dock repeatedly asked me the same question: as the only woman on the crew, could I handle it? I had no doubt that I could. My only concern was one aspect of non-stop racing for three days and nights: how would I manage to use the bathroom in the tiny bow cabin on the waves? I managed, and it turned out to be far less challenging than I had anticipated.

Our crew, dressed in crew shirts and hats, looked sharp at Navy Pier during the parade of all boats participating in the Mackinac Race, and then we saluted the committee. Once counted by the committee, we began circling among the other boats waiting for the start. Our attention was drawn to an impressive Coast Guard cruiser, adding splendor to the regatta. The cruiser looked like a floating skyscraper, hosting a party on deck with women in gowns, men in tuxedos, and the crew in full dress uniform.

The start was a bit tense, as we were pushed very close to the committee boat by other boats in our section, almost touching it. But we didn't touch, so we could continue without making a penalty turn. We raised the spinnaker, and the ride began almost literally without holding on. Arek demonstrated a new way of handling the spinnaker “lying down.” I marveled at how he could not only hold the spinnaker sheets with just three fingers but also manage the large sail while lying down. When I handled the spinnaker, I had to pull the sheets with all my strength while standing, but there he was, lying down!

As I pondered this, I heard our spinnaker genius repeatedly shout “Trim! Trim!” (meaning “tighten”), and I watched Marcin at the winch, cranking continuously, sweat pouring down his face. I grasped the secrets of trimming sails while lying down.

The rest of Saturday, the other five crew members, except of course the skipper and the two alternating spinnaker trimmers (the lying one and the winch operator), spent their time on the rail doing what Americans call “hiking.” Snacking on sunflower seeds, drinking Gatorade, and chatting about passing boats, we barely noticed when night fell. We maintained a high second position in our section. I thought that if the Mackinac Race would be like this, I could race every weekend. But fate doesn't like to be tempted with foolish thoughts.

The night from Saturday to Sunday was one of the most beautiful I have ever experienced on the water. We sailed under the spinnaker on gentle waves, accompanied by the moon, which shone so brightly that we didn't need flashlights. Wind, water, moon, and great people beside me—what more could one want? Watches changed every four hours.

On Sunday, the sun shone much stronger. The winds still blew from the south but grew more intense. We sailed faster and faster under the spinnaker, our speed not dropping below 14 knots. Early in the afternoon, I started to feel strange, as if I would slide off the rail into the cockpit and not get up again. I felt weak and uncomfortable. Fortunately, I didn't have to handle the spinnaker (being the only woman on the crew! Six men, besides the skipper, ready to pull the sheets!). I began drinking one bottle of Gatorade after another, and the feeling of general weakness passed. I had simply become dehydrated, drinking little all day and being exposed to the relentless sun, with no place to hide on the boat (it was much hotter below deck than on deck). The wind intensified, and that day no one managed the spinnaker lying down. The guys frequently switched, both the winch operator and the sheet handler had to use their whole bodies. The boat almost ran over the waves, the wake behind us looking like we were motoring, not sailing. I sat on the rail near the stern for a long time and saw the rudder vibrating. I feared it might break off at our increasing speed, as it had the year before. Fortunately, it held.

Our boat is very light and narrow, one of the fast ones, but that Sunday we broke all possible records. We recorded a speed of 19.8 knots, an absolute record for this boat. We had never sailed so fast before. Early in the evening, the winds reached 30 knots, and the waves grew to 6 feet. We were near Manitou Passage when a boat passed us, a very fast and unusually designed boat from our section. They literally flew past our bow and headed deeper into the lake. We envied their incredible speed.

By evening, we reached the vicinity of Beaver Island, and it became clear that a major storm was approaching. The wind blew very hard, and the waves grew higher. We dropped the spinnaker. Tomek ordered us to put on heavy weather gear, life jackets, and to clip onto the boat with tethers. I followed the command and took my place on the port side near the stern. During one strong heel to port, a wave covered me completely. I was submerged for a moment, feeling the powerful pressure of water on my body, with only one thought in my mind: “Don't let go of the lifeline, don't let go!” I didn't let go, and the boat righted itself. Luckily, I was underwater too briefly for my life jacket to inflate, but water seeped everywhere, soaking me to the bone. I went below deck to find dry clothes when the command came to drop the mainsail. With the wind reaching about 40 knots, lowering the mainsail was very difficult. Zbyszek, Andrzej, and Arek struggled with the sail for a while, but eventually managed to secure it. Wojtek asked me for a sailtie (to tie down the mainsail), and unable to find a regular sailtie, I handed him the line from the deck bucket. I realized then that without heavy weather gear, I would be useless on deck, so I stayed inside, ready to hand out whatever was needed. I put on a life jacket and prepared for action.

As it turned out, I had many tasks to perform, quickly and resourcefully. Andrzej and Jacek crawled to the bow to drop the jib and hoist the storm jib. I still admire their courage and endurance, as it was around this time that the first storm wind hit, heeling the boat heavily to port (about 70 degrees). The rest of the crew lay in the cockpit, Tomek was waist-deep in water, and I, bracing myself with hands and feet in the cabin, tried not to fly around. Then came the second wind hit. After dropping the regular jib, Jacek repeatedly crawled back to me in the cabin for shackles, many of which didn’t fit the storm jib. Earlier on the dock, before the race, I had washed a box of shackles and placed it at the bottom of one of the lockers. That I managed to dig through all the overturned items in this storm, wind, and waves, reach that locker, retrieve the box, select the shackles, and hand them to Jacek was a miracle. Or my determination. Jacek and Andrzej finally hoisted the storm jib and returned safely from the bow, making the boat somewhat controllable. The regular jib, dropped in the strong wind, was torn. Jacek came below deck, and we decided to tape it. Again, I dug through the overturned items, reached the locker, found the tape box, and succeeded.

Performing these and other tasks was extremely difficult: high waves tossing the boat up and down, heeling it deeply to both sides, sharp rain entering the cabin, howling wind drowning out all sounds, darkness lit only by lightning flashes, and water in the cabin. However, because I kept busy instead of lying in the cockpit waiting for the storm to pass, I didn't feel panic. I had experienced such panic a few times in my life, mainly in car accidents when I had no control over the situation. Here too, I had little control, but I didn't feel that paralyzing fear. Of course, I knew it was very dangerous, but I focused on tasks. Only once did the thought cross my mind: “If the boat capsized, could I get out of the cabin through the tangle of lines and sheets?” As it turned out later, this thought wasn't unfounded.

The storm lasted about 45 minutes, but it was record-breaking. The boat Fast Tango, sailing about half to one mile behind us, recorded wind speeds of 100 miles per hour. Winds over 64 mph are considered hurricane force. From later reports, we learned that such a storm hadn't occurred on the lake in decades.

After the storm, we waited quite a while before hoisting the mainsail. As my adrenaline levels began to drop, I felt the need to finally leave the cabin where I had spent the entire storm. I started feeling nauseous, so I forced myself to put on my completely soaked heavy weather gear, pulled on a life jacket over them, and sat in the cockpit. There, in the wind, I started shivering from the cold. Finally, I found a solution and sat at the companionway.

We hadn't been sailing for long when we saw red flares about a mile away, signaling a call for help. We started listening to the radio, which was made difficult by crackling, lightning strikes, and the noise of the wind. Finally, we heard a distress call for “all available assistance” broadcast by the boat Sociable for another capsized boat. In the light of the lightning, we could see the lights of other boats heading towards the flares. For a moment, we deliberated on what to do. Changing course would mean losing our hard-earned high position, but the messages from Sociable clearly indicated that human lives were in danger. After our discussion, we decided to deviate from our course and reported via radio that we were joining the rescue operation.

As we approached, we witnessed a sad sight: a keel and the bottom of a boat protruding from the water. The boat’s name on the hull was unreadable. We heard over the radio that Sociable had rescued six crew members from the capsized boat, but we couldn't make out the boat’s name. According to the skipper of Sociable, two crew members were still in the water. Around 15 boats were circling the area, sweeping the water with spotlights, trying to locate the missing people. For the next few hours, we too searched the water’s surface near the accident site. Each of us used the onboard searchlight or our own flashlight to scan the water for any signs of life. It was in vain. For a moment, we thought we saw someone in the water, but all we found was a floating flashlight and other small items—a clear sign that they had fallen out of the boat during the capsize.

After some time, Coast Guard helicopters arrived, also scouring the water’s surface with their spotlights. Then the skipper of Sociable reported that the rescued crew members believed the remaining two were likely trapped under the boat. I sat on the rail, illuminating the water with my flashlight, like the rest of the crew, when the skipper of Sociable announced the probable entrapment of two people under the hull. I realized there was nothing more we could do. I turned off my flashlight. That moment was the hardest of the entire night, more difficult than the storm, the lightning, the wind, and the waves. We could only hope that the Coast Guard would deploy divers to rescue the people trapped under the boat, which is the standard procedure in such incidents.

We gathered our remaining energy and finished the race on Monday around 11 a.m. Despite deviating from our course to participate in the rescue operation, we managed to secure third place. After the final calculations, we ended up in fourth place in our section.

On Mackinac Island, we learned that the capsized boat was WingNuts, a Kiwi 35 class vessel from our section, the same one that had “flown” past our bow on Sunday evening near Manitou Passage. We also discovered that the Coast Guard hadn’t deployed divers because none were available in nearby ports. They arrived almost nine hours later. Under WingNuts, they found the bodies of Mark Morley and Suzanne Bickel. Both had head injuries. Their life jackets had functioned correctly, inflating upon contact with the water and pushing them upwards, while the boat’s hull pressed down on them. They had remained tethered to the boat with tethers. We can only hope they were unconscious when they died and did not suffer.

The accident was immediately reported by all media outlets and resonated widely within the sailing community. The WingNuts boat was unusual, with a narrow hull and a deck extending over the sides like wings. It was narrow and fast but not stable. Its stability largely depended on the crew’s position and weight. With the hurricane-force winds that struck during the Sunday race, the WingNuts crew was certainly unable to ballast the boat. Additionally, the “wings” that normally added speed made the boat more prone to capsizing in hurricane winds. Many sailors were outraged that the organization hosting the Mackinac Race for 103 years, the renowned and respected Chicago Yacht Club, allowed such a dangerous boat to participate. The Chicago Yacht Club considers these races to be off shore events, and boats participating are held to those standards. Lake Michigan spans approximately 58,000 square kilometers (for comparison, the Baltic Sea is about 370,000 square kilometers). Given the high standards set for participating boats, how could a boat known from the outset to be a storm hazard for its crew be allowed to compete?

Another highly disturbing aspect was the response, or rather the lack thereof, from the Coast Guard. Divers were deployed nine hours after the accident, even though it was practically evident almost immediately that people were trapped under the boat’s hull. At the same time, the Coast Guard can afford to send a large cruiser to Chicago for the start of the race and host a gala on it?

Unfortunately, it often takes a tragedy for things to change, and that’s exactly what happened at the Mackinac Race in 2011. Hopefully, the regulations of the Chicago Yacht Club's regatta and the response protocols of the Coast Guard will be reviewed and corrected. Sailors will undoubtedly press both institutions for improvements.

After returning home, amid hugs, joy, and even tears from family and friends, someone remarked that I must be done with the Mackinac Race and would never participate again. I immediately and vigorously denied it. Of course, I’ll sail again! But only with this crew. The entire crew of Koko Loko performed magnificently, demonstrating extraordinary courage and composure. It’s a cliché to say that difficult experiences bring people closer, but without a doubt, a unique bond has formed between us, one I hope will last for years.

The Mackinac Race was only part of Koko Loko's July journey north on the lake. The return from Mackinac Island was also eventful, but that's a story for another time.

Upon returning to Chicago, whenever the crew gathered, we raised a toast to Mark and Suzanne, who have gone forever to Fiddler’s Green:

At Fiddler’s Green, where seamen true
When here they’ve done their duty
The bowl of grog shall still renew
And pledge to love and beauty.

Kinga Kosmala

The Hook Regatta 2020

Kinga Kosmala
The Hook Regatta 2020

The water flowed down my neck and back, surged through unspeakable lower regions, and drained out the bottom of my pants straight into my boots. My professional storm gear—jacket, hat, and hood—could not stem the relentless barrage of water pouring in from every direction. The rain had been falling for hours and showed no signs of stopping. The mood wasn’t improved by the starless night and the unyielding wind...
My thoughts drifted to less stormy memories...
The Hook Race was supposed to be easy, pleasant, and enjoyable. However, the year 2020—and more specifically, the coronavirus pandemic—brought drastic changes to countless aspects of life, and sailing, much to the dismay of sailors and those who earn their living from it, became one of the areas where COVID-19 revealed its harsh side. Sailing in Chicago, like everywhere else in the U.S. and likely around the world, took a sharp turn. Uncontrolled. Stern-first. The kind where the boom whips through the boat like a hurricane, sweeping everything in its path.

In the People's Republic of Poland (PRL), everyone sailed, or at least those who, while indulging in this elegant sport, wanted to momentarily escape from the wheat-and-beet dictatorship of the proletariat. Roughly the same people also went skiing and, trekking across all possible Polish mountain ranges, obtained qualifications as guides in the Tatra, Beskidy, and Bieszczady mountains. This created a small space of freedom for them and their fellow hikers, where they could sing songs banned by the regime around the campfire in the evening. After the war, pre-war educators, true enthusiasts of education and physical culture, accurately assessed the intellectual level of the new communist state’s decision-makers and skillfully directed funds from wealthy socialist enterprises towards scout stations, sports camps, vacation centers with well-equipped rental services, and school gymnasiums. Thanks to them, the nation widely practiced these exclusive sports, which were considered elitist and snobbish elsewhere in the world. American friends still struggle to understand that, while the regime was stealing, oppressing, and degrading Poles, it simultaneously allowed us to go skiing and attend sailing camps for virtually symbolic fees. Food was rationed, refrigerators were empty, yet we were skiing through the Tatras or setting sails on the Mazury lakes.

Our father also sailed, skied, and hiked in the mountains. For many years, he scoured among friends and practically unearthed shackles, ropes, blocks, and other impossible-to-buy parts for the Maczek he was building. He left us too soon and never finished building it, but he managed to infect us with a passion for winters spent in the mountains and summers on the water. One of those shackles came with me to Chicago. When I first decided to compete in the Mackinac Race, it fell from the barometer where it had hung since the day I arrived in the United States.

I’ve lived by large bodies of water my entire life. While studying in Lublin and still harboring (to this day!) a great fondness for that eastern city, I always knew deep down that I wouldn’t stay there for long. Lublin is far from the water. Chicago, on the other hand, turned out to be ideal in this regard. The impressive size of Lake Michigan and the close proximity of the other Great Lakes could satisfy even a demanding Pisces like me. Thanks to Friend A., after moving to this side of the Atlantic, I quickly found my way into the Polish sailing community. These were still the days when the sailing fraternity was numerous, active, and well-organized. Events, cruises, regattas, and balls filled the calendar to the brim, not just during the season. Boats eagerly welcomed guests on board, especially if they were women. I eagerly accepted invitations from Polish-American captains and enjoyed sailing on their boats, despite having little understanding of what a gybe or tack was and why sails sometimes needed to be trimmed and sometimes eased.
Polish boat captains grudgingly allowed women on board under the condition that they:
a. Pleased the eye,
b. Provided other forms of pleasure, let’s say later in the evening,
c. Brought food and/or drinks.
When I started sailing recreationally on these boats, I was at least 20 pounds lighter, and thus pleasing to the captains’ eyes. I tried to avoid fulfilling condition b, unless the captain was particularly aesthetically pleasing. I always brought food on board. However, the patronizing and condescending attitude of Polish captains towards women was not my favorite part of sailing, and the role of a mascot, which I had never performed on land, was particularly irksome to me.
And so it went on for years with little change, until my doctoral studies neared their end (of course, it didn’t happen on its own; I had to push it across the finish line through immense effort). After defending my thesis, a sudden gap appeared in my schedule for something new. An additional, though equally significant, factor in my newfound readiness for change was another indecisive suitor who, after years of waffling and leading me on, flew off to Poland in search of love. Life, a Higher Power, or perhaps the Cosmos, sometimes orchestrates events in such a way that they unfold for reasons unknown at the time, only revealing their deeper significance from the vantage point of the future.
So, when, over ten years ago, Friend A. called me two weeks before the Mackinac Race to say that a new Polish boat was looking for a crew, I immediately thought that maybe I should join it for the famous regatta. I received the captain’s phone number and, not quite sure what I was getting into, I called him. On the other end of the line was a pleasant baritone, speaking calmly and matter-of-factly, without once making the lewd remarks about my figure or bra size that I had come to expect from other boats. “This is it,” I thought, unaware at the time that this adventure would span years and profoundly change my life. Sailing took me across oceans, seas, and lakes. It introduced me to fascinating people, allowed me to view everyday problems from a distance, taught me the ancient art of harnessing the wind, and, most importantly, showed me that I am stronger and more resilient than I had ever imagined.
My new boat had, let's say, a certain reputation. The captain was intelligent, witty, and unconventional, yet demanding. The crew had it tough, but they made up for their discipline during regattas with their enthusiasm at the after-parties, where—much to the surprise of those outside the crew—the same captain who had just been giving stern commands took charge. Meanwhile, the parties aboard my new boat had become the stuff of legend in the sailing community. I wouldn’t say it deterred me—in fact, quite the opposite.
We didn’t finish our first “Mac,” as it's known in Chicago, due to a broken rudder. On the second Mackinac, we faced a hurricane with winds reaching 100 miles per hour, went to rescue a capsized boat where two people had died (we couldn’t save them), yet we still managed to finish the race in a respectable position. On the third Mackinac, our second helmsman was an American who was terrified whenever any of us went below deck, fearing that we would immediately get drunk on some hidden illegal liquor (drinking is prohibited during races – though it’s a different story after). And so it went for many years, until the strange year of 2020. Up until that year, the Mackinac Race had been the highlight of the summer, with summer trips planned around it, eagerly anticipated from early spring when we began working on the boat still in dry dock, and later reminisced about the races and post-race parties on Mackinac Island while sipping mulled wine in Polish bars on dark winter evenings.
“Trim the jib!”—the Captain’s command jolted me out of my thoughts, barely audible over the roar of the rain and wind. Trying not to slip in the darkness on the wet lines coiled in the cockpit, dragging behind me the harness that secured me to the boat and hoping that the soaked life vest I had been wearing for hours wouldn’t malfunction in this deluge, I turned the winch handle to trim the jib. For the umpteenth time that night, I thought, “What the hell am I doing here?!” I glanced at the red-lit clocks: 2 hours and 40 minutes left of our watch. Had all these thoughts really only lasted 20 minutes?! I had hoped the watch was already over.
The Hook Race 2020 was supposed to be easy. This 180-mile weekend race along the Wisconsin coast, with just one night spent on the water and no crossing to the other side of the lake, seemed like a piece of cake compared to the formidable Mackinac Race. But Lake Michigan, as usual, had other plans for us. This lake is larger than some seas and, combined with Lake Huron, ranks among the largest freshwater bodies in the world. Weather can change within an hour, and its storms are every bit as fierce as those at sea. Its short waves (as opposed to the long oceanic ones) make sailing on it an even greater challenge. This year’s Hook Race required us to face three storms and a relentless 40-hour wind. Competitive sailing is an incredibly demanding sport; those who practice it are tough and don’t indulge in self-pity. With this crew, we confronted numerous extraordinarily difficult situations where our lives literally depended on the endurance and skills of us all. These races proved that once again.
Exhausted, we finally reached the finish line in Menominee, Michigan. Unlike the Mackinac Race, there was no cheering crowd of enthusiastic land-based sailing fans awaiting us, no tents with expensive regatta gear, no island joyfully welcoming sailors who bring in its biggest revenue of the year, no bars and restaurants eagerly opening their doors to thirsty sailors and their fans, and no grand, festive celebration at the beautiful Grand Hotel on the hillside of Mackinac Island. Menominee was tiny, sleepy, and indifferent to sailors. We struggled to get some pizza, having grown weary of the food from the boat. There was no party. Even here, the virus had cast its shadow over everything. The next day, we returned home. The Hook Race 2020 became history.
“I wonder what Dad would have said about all this,” I thought, resting my head against the window of the bus that was taking us from the regatta back to Chicago. One of the last rays of the setting sun broke through the clouds and illuminated my cheek. I smiled. Dad would have been pleased.

Shanties / Szanty

Shanties

W dniach 26, 27, 28 października 2001 odbył się pierwszy w Chicago Międzynarodowy Festiwal Piosenki Morskiej „Shanties Chicago 2001”, zorganizowany przez polonijny klub żeglarski Joseph Conrad Yacht Club oraz amerykańską organizację Chicago Maritime Society. Dyrektorem festiwalu był Jacek Reschke, organizator pierwszego festiwalu szant w Polsce oraz wieloletni dyrektor festiwalu „Shanties” w Krakowie. Pomagali mu Piotr Rogalski założyciel i lider zespołu „Młynn”, pierwszego polskiego zespołu szantowego w USA i Dariusz Stopka, żeglarz i wokalista zespołu odpowiedzialny za stronę finansową festiwalu.
W czasie trzech dni trwania festiwalu na scenie audytorium St. Patrick Performing Arts Center wystąpiły następujące zespoły i wykonawcy: „Mystic Seaport's Forebitter”, „Stare Dzwony”, „Mechanicy Szanty” z Polski, Lee Murdock, Tom & Chris Kastle z Chicago, Jerzy Porębski, Andrzej Korycki, Ryszard Muzaj, Marek Szurawski z Polski i „Młynn” z Chicago. Koncerty festiwalowe, wystawy, warsztaty marynistyczne obejrzało ponad 1,000 osób.

II Festiwal odbył się w dniach 15-17 listopada i na scenie St. Patrick Performing Art Center oraz pubu
„The Abbey”, zobaczyliśmy następujących wykonawców: Tom Lewis z Kanady, „Poles Apart” z Polski, zespół „Qftry” i „Stare Dzwony” z Polski, ”Mystic Seaport's Forebitter”, „Pech” z Kanady i zespół „Młynn”. Także i tym razem festiwal i okołofestiwalowe wydarzenia obejrzało duże grono chicagowskich żeglarzy, sympatyków żeglarstwa i miłośników szant.

III Festiwal Piosenki Żeglarskiej i Ballady Morskiej odbył w dniach 21-23 listopada 2003 roku. Przed licznie zgromadzoną publicznością w „Copernicus Center”, St. Patrick Performing Arts Center i kultowej „Cafe Lura” zaprezentowały się „Ryczące Dwudziestki”, „Mechanicy Szanty”, „Stare Dzwony”, „Młynn” oraz Tom Lewis z Kanady, „97-th Regimental String Band” z USA.

Wszystkie trzy edycje Shanties Chicago odbyły się dzięki zaangażowaniu organizatorów, członków grupy „Młynn” i sponsorów na czele z Bogdanem Stojkowskim, Antonim Czupryną, Januszem Barshem, Stanleyem Stawskim, Halina Lech, Janusz Ciurla, Marek Guzowski, Justyna i Jacek Zawadzcy i Tomasz Kokociński.

Zespół „Młynn” założony został przez Piotra Rogalskiego, Arka Rękasa, Arka Kuśmidra jako pierwszy szantowy polonijny zespół w USA, występował między innymi na festiwalu „Shanties" w Krakowie w 2001, „Szanty w Giżycku” w 2002, festiwalach „Knaga” w Toronto, festiwalach w Baltimore i w Nowym Jorku. Zespół nagrał w 2002 roku dobrze przyjętą przez słuchaczy w Chicago płytę „Odkrywamy Amerykę”, która zawiera kompozycje Piotra Rogalskiego i Karoliny Jarosz. W zespole występowali: Karolina Jarosz - grająca na skrzypcach, Piotr Rogalski - gitara i śpiew, Darek Stopka - śpiew, Mirek Niemiec - gitara, mandolina, śpiew, Robert Mojrzesz - gitara basowa, banjo, śpiew: Bogdan Ogórek - śpiew. W ciągu wielu lat działalności grupy przewinęło się przez nią wielu muzyków między innymi: Arek Rękas - gitara basowa, Ryszard Smoleń - harmonijka, Arek Kośmider - gitara, śpiew; Leopold Werner - banjo, Ewa Urbanowicz - śpiew, Ewa Pawelec - skrzypce, Agnieszka Marchwińska - śpiew, Ivo Jankowski -gitara śpiew, Ryszard Długosz – gitara


On October 26-28, 2001, the first International Sea Shanty Festival “Shanties Chicago 2001” took place in Chicago. It was organized by the Polish-American Joseph Conrad Yacht Club and the American organization Chicago Maritime Society. The festival director was Jacek Reschke, the organizer of the first shanty festival in Poland and a long-time director of the “Shanties” festival in Kraków. He was assisted by Piotr Rogalski, founder and leader of the band "Młynn," the first Polish shanty band in the USA, and Dariusz Stopka, a sailor and vocalist of the band, responsible for the financial aspect of the festival.
During the three-day festival at the St. Patrick Performing Arts Center auditorium, the following bands and performers took the stage: “Mystic Seaport's Forebitter,” “Stare Dzwony,” “Mechanicy Szanty” from Poland, Lee Murdock, Tom & Chris Kastle from Chicago, Jerzy Porębski, Andrzej Korycki, Ryszard Muzaj, Marek Szurawski from Poland, and “Młynn” from Chicago. The concerts, exhibitions, and maritime workshops were attended by over 1,000 people.
The second festival took place on November 15-17, with performances at the St. Patrick Performing Arts Center and the pub “The Abbey” by artists such as Tom Lewis from Canada, “Poles Apart” from Poland, the bands “Qftry” and “Stare Dzwony” from Poland, “Mystic Seaport's Forebitter,” “Pech” from Canada, and “Młynn.” Once again, the festival and related events attracted a large audience of Chicago sailors, sailing enthusiasts, and shanty lovers.
The third Sea Shanty and Maritime Ballad Festival was held on November 21-23, 2003. Performances took place at the “Copernicus Center,” St. Patrick Performing Arts Center, and the iconic “Cafe Lura,” featuring “Ryczące Dwudziestki,” “Mechanicy Szanty,” “Stare Dzwony,” “Młynn,” Tom Lewis from Canada, and the “97th Regimental String Band” from the USA.
All three editions of Shanties Chicago were made possible thanks to the dedication of the organizers, members of the band “Młynn,” and sponsors led by Bogdan Stojkowski, Antoni Czupryna, Janusz Barsh, Stanley Stawski, Halina Lech, Janusz Ciurla, Marek Guzowski, Justyna and Jacek Zawadzcy, and Tomasz Kokociński.
The band “Młynn,” founded by Piotr Rogalski, Arek Rękas, and Arek Kuśmidra, was the first Polish-American shanty band in the USA. They performed at the “Shanties” festival in Kraków in 2001, “Szanty w Giżycku” in 2002, “Knaga” festivals in Toronto, and festivals in Baltimore and New York. In 2002, the band released the well-received album “Odkrywamy Amerykę,” featuring compositions by Piotr Rogalski and Karolina Jarosz. The band included Karolina Jarosz (violin), Piotr Rogalski (guitar and vocals), Darek Stopka (vocals), Mirek Niemiec (guitar, mandolin, vocals), Robert Mojrzesz (bass guitar, banjo, vocals), and Bogdan Ogórek (vocals). Over the years, many musicians have been part of the group, including Arek Rękas (bass guitar), Ryszard Smoleń (harmonica), Arek Kośmider (guitar, vocals), Leopold Werner (banjo), Ewa Urbanowicz (vocals), Ewa Pawelec (violin), Agnieszka Marchwińska (vocals), Ivo Jankowski (guitar, vocals), and Ryszard Długosz (guitar).

Women Sailors / Kobiety w żeglarstwie

Kobiety w żeglarstwie

„Bo męska rzecz być daleko, a kobieca... wiernie czekać” – Wojciech Młynarski

Ale nie do końca. Wiele kobiet żegluje. Kobiety są traktowane na niektórych łódkach ozdobnie, na innych pobłażliwie, na rozsądnych poważnie. Postanawiają jak Krystyna Chojnowska-Liskiewicz pływać samotnie i biją wszelkie rekordy, albo pływają też w załogach kobiecych wspaniale sobie radząc. Są też wśród nich takie, które jak Kinga Kosmala obdarzone talentem literackim stają się kronikarkami, czułymi narratorkami wydarzeń. Żeglarze często powtarzają, że kobiety ułatwiają im świat. Są jak Elżbieta Sawicka i Marzena Oberski także komandorkami klubów żaglowych, organizują spotkania, koncerty szantowe, regaty – i mają tak inną od męskiej – podzielną uwagę. Nikt tak jak legendarna Bogna Kosina z Chicago nie zna żeglarskiego świata i go nie wspiera.

Trzeba docenić Ich rolę. Są jak kotwice. Z racji ograniczeń wspominamy zaledwie o kilku z Nich. Pragniemy jednak zebrać materiały o wielu i o Nich pamiętać. Niech ten wątek się rozwija, niech płynie...

Wyszły kobiety na morski piach
Stanęły nad wielką wodą, stare, młode
Całe we łzach
I z wiatrem leciały od lądu
Bezradne i mokre od łez
Spojrzenia aż po horyzontu jasny kres

Jeszcze się tam żagiel bieli, chłopców, którzy odpłynęli
Nadzieja wciąż w serc kapeli na werbelku cicho gra

Wrosły kobiety w nadmorski brzeg
W czekaniu swym i cierpieniu
Jak kamienie tnąc fali bieg
I z wiatrem leciało od lądu
Milczenie ich oczu i rąk
Daleko, aż po horyzontu jasny krąg

Jeszcze się tam żagiel bieli, chłopców, którzy odpłynęli
Nadzieja wciąż w serc kapeli na werbelku cicho gra
Bo męska rzecz być daleko
A kobieca, wiernie czekać
Aż zrodzi się pod powieką inna łza, radości łza

Męska rzecz
Dognać w biegu i uśmierzyć grzywy fal
Nasza rzecz, stać na brzegu
Stać i wierzyć i patrzeć w dal

Jeszcze się tam żagiel bieli, chłopców, którzy odpłynęli
Nadzieja wciąż w serc kapeli na werbelku cicho gra
Bo męska rzecz być daleko
A kobieca, wiernie czekać
Aż zrodzi się pod powieką inna łza, radości łza

Bo męska rzecz być daleko
A kobieca, wiernie czekać

Tekst pochodzi z https://www.tekstowo.pl/piosenka,alicja_majewska,jeszcze_sie_tam_zagiel_bieli.html


“For a man’s place is to be far away, and a woman’s... to wait faithfully” – Wojciech Młynarski.

But that’s not entirely true. Many women sail. Some are seen as ornamental on certain boats, treated indulgently on others, but on well-balanced crews, they are respected. Women like Krystyna Chojnowska-Liskiewicz decide to sail solo and break records, while others thrive in all-female crews. There are those, like Kinga Kosmala, who, blessed with literary talent, become chroniclers and sensitive narrators of the events. Sailors often say that women make their world easier. Women like Elżbieta Sawicka and Marzena Oberski, who serve as commodores of sailing clubs, organize gatherings, sea shanty concerts, regattas, and manage it all with a multitasking prowess different from that of men. No one knows and supports the sailing world like the legendary Bogna Kosina from Chicago.

Their role must be acknowledged. They are like anchors. Due to space constraints, we mention only a few of them here. However, we aim to gather materials on many more and to remember them. May this thread grow, may it sail on...

Women walked onto the sandy shore,
Standing by the vast waters, old and young,
Tears streaming down their faces,
And as the wind swept in from the land,
Helpless and wet with tears,
Their gazes reached to the clear horizon’s end.

The sails still gleam there, of the boys who sailed away,
Hope still softly drums in the hearts’ choir.

Women have grown into the seashore,
In their waiting and suffering,
Cutting the wave’s course like stones,
And as the wind blew from the land,
The silence of their eyes and hands
Stretched far, to the bright horizon’s circle.
The sails still gleam there, of the boys who sailed away,
Hope still softly drums in the hearts’ choir.
For a man’s place is to be far away,
And a woman’s, to wait faithfully,
Until a different tear forms beneath her eyelids—a tear of joy.

A man’s place
Is to chase the waves and calm their crests,
Ours is to stand on the shore,
To stand, believe, and gaze into the distance.

The sails still gleam there, of the boys who sailed away,
Hope still softly drums in the hearts’ choir.
For a man’s place is to be far away,
And a woman’s, to wait faithfully,
Until a different tear forms beneath her eyelids—a tear of joy.

For a man’s place is to be far away,
And a woman’s, to wait faithfully,
Until a different tear forms beneath her eyelids—a tear of joy.

Grażyna Rzeszutko – Moje żeglowanie

Grażyna Rzeszutko – Moje żeglowanie

Moje przygody z żeglarstwem rozpoczęły się w Polsce na Pojezierzu Drawskim, konkretnie na jeziorze Lubie. Była połowa lat siedemdziesiątych i dla młodzieży ze Śląska obozy żeglarskie rozwijały się dzięki bogatym i hojnym kopalniom. Twarda obozowa szkoła od razu przypadła mi do gustu. Była niewątpliwie dużym wyzwaniem dla młodej dziewczyny, ale też nastoletnim buntem wobec mamy która chciała mieć pianistkę – a nie córkę skaczącą po płotach. Tak więc przez kilka następnych lat poprzez Kadety, Omegi i DZ-ty udało mi się zdobywać kolejne umiejętności i patenty żeglarskie. Późniejsze mazurskie pływania na Orionach pomagały się doszlifować - piękne wspomnienia - do czasu stanu wojennego….
Na szczęście przylot do Chicago otworzył nowe horyzonty i możliwości. Na początek mały, bezkabinowy, 14-stopowy Laser II, olimpijska “wyścigówka”. Niedaleka odległość do Evanston czy Willmette Beach pozwalała na częste zaznajamianie się z pięknym choć kapryśnym jeziorem Michigan. Balastowanie na burtach z podpięciem do trapezów, niełatwe, ale bardzo odstresowujące. Po kilku latach przesiadka na pierwszy “jacht” – 27-stopową Catalinę. “Kaja” to rodzinne żeglowanie, ale też początki uczestnictwa w klubowych polskich regatach. I to przez te regaty (w miarę jedzenia…) po pięciu latach decyzja o wymianie łódki na większą i szybszą. Bo przecież Lake Michigan to też Colors, NOOD, a przede wszystkim Mackinac Regatta.
Wpadł nam w oko piękny cruiser/racer – fińska Serene 38. „Finesse” – bardzo zmodyfikowana przez poprzedniego właściciela, zabrała nas na pierwszego i totalnie nieudanego Maca w 2004 roku. W połowie jeziora wiatr po prostu zdechł i kilkadziesiąt łódek łącznie z naszą, po trzech dnia flauty i bujania się w pełnym słońcu, “posilnikowało” do pięknego Charlevoix, MI. Na wyspiarską imprezę oczywiście zdążyliśmy dzięki taxi.
Wkrótce kolejna przesiadka. Pływanie w swojej “klasie” okazało się łatwiejsze, więc kilkuletnia przygoda z Bogusiem na jego “Temptation” – pięknym Beneteau 40, a potem z Tonym na “Erizo de Mar” - Beneteau 36, to był prawdziwy żeglarski rarytas. Osiągnięcia były różne ale tego specyficznego żeglarskiego klimatu, nieprzespanych nocy, cierpliwego wielogodzinnego siedzenia na “grzędzie”, wypracowanej pokory dla Matki Natury, przepięknych wschodów i zachodów słońca nic nie pobije.

Nie mogę tez pominąć Maka na ciekawej 78-stopowej “Julianie” Izydora, 24 osoby w załodze i potężny “white squall” przewracający małe łódki. Jedne z najszybszych regat które pamiętam. Sama “Juliana” w podobnych warunkach kilka lat wcześniej straciła maszt.

Potem już przyszedł czas na “spokojniejsze” życie i “Exact-ly”, włoska, 37 stopowa Grand Solei była tego kwintesencją. Piękna North Port Marina dała nam wiele możliwości ciekawych wypadów. Żeglarstwo jest trudne i nie dla każdego. Ale jak pisał Józef Konrad Korzeniowski - “NIE MOŻNA NIE ŻEGLOWAC”.


Grażyna Rzeszutko – My Sailing Journey

My adventures with sailing began in Poland, on the Drawsko Lake District, specifically on Lake Lubie. It was the mid-seventies, and sailing camps for youth from Silesia were flourishing, thanks to the wealth and generosity of the mines. I instantly took to the tough camp life. It was undoubtedly a significant challenge for a young girl, but also a teenage rebellion against my mother, who dreamed of having a pianist for a daughter—not one jumping over fences. Over the next few years, through Kadety, Omegi, and DZs, I managed to acquire more sailing skills and certifications. Later, sailing on Orions in the Masurian Lakes helped me polish those skills—beautiful memories—until martial law came…
Fortunately, moving to Chicago opened new horizons and opportunities. I started with a small, cabin-less, 14-foot Laser II, an Olympic “racer.” The short distance to Evanston or Willmette Beach allowed frequent familiarization with the beautiful, though capricious, Lake Michigan. Hiking out on the gunwales, hooked into the trapeze—challenging but incredibly stress-relieving. After a few years, I upgraded to my first “yacht”—a 27-foot Catalina. “Kaja” meant family sailing but also marked the beginnings of participating in Polish club regattas. And it was through these regattas that, (as the appetite comes with eating…) after five years, I decided to upgrade to a bigger and faster boat. After all, Lake Michigan also means Colors, NOOD, and, most importantly, the Mackinac Regatta.
We set our sights on a beautiful cruiser/racer—a Finnish Serene 38. “Finesse,” extensively modified by its previous owner, took us on our first, and utterly unsuccessful, Mac in 2004. Halfway across the lake, the wind simply died, and several dozen boats, including ours, after three days of dead calm and sweltering under the sun, “motor-sailed” to the beautiful Charlevoix, MI. Of course, we made it to the island party on time, thanks to a taxi.
Soon came another upgrade. Sailing in our own “class” turned out to be easier, so the multi-year adventure with Boguś on his “Temptation”—a beautiful Beneteau 40—and later with Tony on “Erizo de Mar”—a Beneteau 36—was a true sailing delicacy. The achievements varied, but nothing can beat that unique sailing atmosphere: sleepless nights, patiently sitting for hours on the “perch,” the hard-earned humility before Mother Nature, and the stunning sunrises and sunsets.
I can’t leave out the Mac on the intriguing 78-foot “Juliana” of Izydor, with a 24-person crew and a powerful “white squall” that overturned small boats. One of the fastest regattas I can remember. The “Juliana” had lost its mast in similar conditions a few years earlier.
Then came the time for a “quieter” life, and “Exact-ly,” an Italian, 37-foot Grand Soleil, was the epitome of that. The beautiful North Port Marina offered us many opportunities for interesting outings. Sailing is challenging and not for everyone. But as Joseph Conrad Korzeniowski wrote, “ONE MUST SAIL.”


Kinga Kosmala

Kinga Kosmala
100 lat polskiego żeglarstwa

W listopadzie 2010 roku, gdy skończyłam mój pierwszy sezon regatowego żeglowania na łodzi Koko Loko 1, zapisałam w notatniku starą zasadę nawigacji, “Roztropny żeglarz nigdy nie polega na jednej metodzie nawigacji” (A prudent mariner will rely upon no single aid to navigation). Trzynaście lat później, w lecie 2023 roku, polegając na wielu metodach nawigacji, ale co najważniejsze, na wspólnej pracy całej załogi, Koko Loko 2, wygrało najstarsze i najdłuższe słodkowodne regaty na świecie, Mackinac Race, w klasie Beneteau 40.7.

Moja przygoda z żeglarstwem zaczęła się krótko po przeprowadzce na tę stronę Atlantyku. Przez kilka lat pływałam jako tzw. turystka na chicagowskich łódkach nie mając większego pojęcia co to gybe, a co tack i dlaczego żagle czasem się wybiera, a czasem luzuje. W 2010 roku trafiłam na Kapitana Tomka Kokocińskiego, który zaprosił mnie do załogi swojej łodzi Flying Tiger o świetnej nazwie Koko Loko. Z dwiema kobietami w załodze stanowiła ona ewenement wśród polonijnych łódek. Ta szybka, zwinna, pięknie idąca z wiatrem łódź zgrabnie przenosiła nas przez sztormy i flauty jeziora Michigan. Po kilku latach zastąpiła ją Beneteau 40.7, kontynuująca nazwą tradycję poprzedniej łódki: Koko Loko 2. Kobiety w załodze były już u Kapitana Tomka normą, choć na polonijnych łódkach, w dalszym ciągu stanowiły rzadkość. Nowa Koko Loko cierpliwie uczyła mnie i resztę załogi radzenia sobie ze wszystkimi warunkami pogodowymi na jeziorze, a jednocześnie nieustająco pokazywała nam piękno żeglarstwa. W 2023 roku ta nauka zaowocowała wygraną w regatach Mackinac Race.

Ludzie niemający do czynienia z żeglarstwem pytają, dlaczego to robię. Dlaczego od lat z uporem maniaka spędzam długie godziny od kwietnia do października przy łódce, tydzień w tydzień, miesiąc w miesiąc szarpię liny, łamię paznokcie, obijam piszczele i łokcie, mocuję się z żaglami na środku jeziora w kompletnej ciemności przy wyjącym wietrze i siekącym deszczu, smażę się na słońcu siedząc na burcie i nie mając gdzie skryć się w cień, jem byle co, śpię byle gdzie, wydaję fortunę na specjalistyczny sprzęt i ubiór, chodzę na kursy o trymowaniu żagli, czytam książki o słynnych żeglarkach, słucham podcastów o regatach na drugim końcu świata…

Odpowiadam wtedy, że żeglarstwo to wolność. Wolność od codziennej rutyny, nudy, jednostajności, szarzyzny i bylejakości. To też magia natury i żywiołu, niepoddających się niczyjej woli, istniejących niezależnie od nas i pokazujących swe pierwotne oblicze. A co najważniejsze, to piękno współpracy całej załogi.


Kinga Kosmala
100 years of Polish sailing

In November 2010, after finishing my first season of competitive sailing on the boat Koko Loko 1, I jotted down an old navigation rule in my notebook: “A prudent mariner will rely upon no single aid to navigation.” Thirteen years later, in the summer of 2023, relying on multiple methods of navigation, but most importantly, on the teamwork of the entire crew, Koko Loko 2 won the world’s oldest and longest freshwater regatta, the Mackinac Race, in the Beneteau 40.7 class.

My sailing adventure began shortly after moving to this side of the Atlantic. For several years, I sailed as a so-called “tourist” on Chicago boats, having little idea what a gybe or tack was, and why sometimes sails are trimmed in and sometimes eased. In 2010, I met Captain Tomek Kokociński, who invited me to join the crew of his boat, a Flying Tiger aptly named Koko Loko. With two women in the crew, it was an anomaly among Polish boats. This fast, agile, beautifully sailing downwind boat gracefully carried us through storms and calms on Lake Michigan. After a few years, it was replaced by a Beneteau 40.7, continuing the tradition of the previous boat’s name: Koko Loko 2. Women in the crew had become a norm for Captain Tomek, although they were still rare on Polish boats. The new Koko Loko patiently taught me and the rest of the crew to handle all weather conditions on the lake, while continuously showing us the beauty of sailing. In 2023, this training resulted in winning the Mackinac Race.

People who do not sail ask why I do it. Why, for years, do I stubbornly spend long hours from April to October at the boat, week after week, month after month, pulling lines, breaking nails, bruising shins and elbows, pulling sails in the middle of the lake in complete darkness with howling wind and driving rain, roasting in the sun while sitting on the rail with nowhere to hide in the shade, eating whatever, sleeping wherever, spending a fortune on specialized equipment and clothing, attending sail trimming courses, reading books about famous female sailors, and listening to podcasts about regattas on the other side of the world...

I answer then that sailing is freedom. Freedom from daily routine, boredom, monotony, dreariness, and mediocrity. It is also the magic of nature and the elements, which yield to no one’s will, existing independently of us, and showing their primal face. And most importantly, it is the beauty of the entire crew’s teamwork.

Anna Jastrzębska

Anna Jastrzębska

Żeglarstwu podporządkowała całe swoje życie. Od kilku lat pływa na różnych jednostkach, zarówno mieczowych żaglówkach, jachtach morskich jak i jednostkach klasy Mini 650. Obecnie ściga się na własnej łódce Figaro One „Hultaj” w regatowym projekcie opłynięcia kuli ziemskiej. Anna Jastrzębska jest częścią następującego projektu:

Projekt „Call of The Ocean. Dookoła świata - raz jeszcze”
To sześcioletni projekt opłynięcia kuli ziemską trasą regat na każdym kontynencie i na każdym oceanie. Zamierzamy dołączyć do niewielkiego grona jachtów, mających na koncie starty w topowych regatach na kilku kontynentach. Niezwykłe jest to, że wszędzie dopływamy samodzielnie, pokonując czasem długie trasy na start regat, jak np. 41-dniowy rejs non-stop z Panamy do San Francisco, czy z Kanady do Australii. Nasz projekt to mieszanka startów w najbardziej znanych i tych bardziej lokalnych regatach oraz pasażów między najbardziej niezwykłymi miejscami na ziemi, takimi jak Nowa Fundlandia, Nowa Zelandia, Panama, Hawaje czy Alaska. Projekt tym bardziej niezwykły, że realizowany w jednym rejsie przez dwójkę żeglarzy - Anię i Szymona.

Płyniemy na własnej łódce klasy Figaro One o nazwie „Hultaj”, świetnego projektu Groupe Finot/Jean Berret, przeznaczonej do wyścigów i pokonywania długich dystansów w regatach. Płyniemy w parze, czyli w formule doublehanded. Na niektóre regaty zapraszamy na pokład innych żeglarzy, żeby jak najwięcej osób mogło poznać oceaniczne ściganie na regatowych łódkach. Łączymy się z polonijnym środowiskiem żeglarskim w każdym kraju, do którego przypływamy i opowiadamy o pływaniu na małych łódkach, które jest jednym z najpiękniejszych form żeglowania. W tym momencie Hultaj i jego załoga przepłynęła już ponad 38 tysięcy mil i znajduje się na Pacyfiku. 


Anna Jastrzębska has dedicated her entire life to sailing. For several years, she has been navigating various vessels, from centerboard sailboats and ocean yachts to Mini 650 class boats. She is currently racing around the globe in her own Figaro One yacht, “Hultaj,” as part of an ambitious regatta project. Anna Jastrzębska is a key participant in the project:

Project “Call of The Ocean: Around the World - Once Again”
This is a six-year endeavor to circumnavigate the globe by competing in regattas on every continent and across every ocean. Our aim is to join the exclusive ranks of yachts that have competed in top regattas across multiple continents. What makes this project truly remarkable is that we sail independently to each event, sometimes covering extensive distances to reach the starting line, such as a 41-day non-stop voyage from Panama to San Francisco, or from Canada to Australia. Our project is a unique blend of participation in both world-renowned and more local regattas, interspersed with passages through some of the most extraordinary places on Earth, such as Newfoundland, New Zealand, Panama, Hawaii, and Alaska. What makes this project even more exceptional is that it is being carried out in a single voyage by two sailors—Anna and Szymon.

We sail on our own Figaro One class yacht named “Hultaj,” a superb design by Groupe Finot/Jean Berret, specifically crafted for racing and long-distance regattas. We race as a duo, following the double-handed sailing format. For certain regattas, we invite other sailors aboard to give more people the opportunity to experience ocean racing on a regatta yacht. Along the way, we connect with Polish sailing communities in every country we visit, sharing our passion for sailing small boats, which is one of the most beautiful forms of sailing. At this moment, “Hultaj” and its crew have already sailed over 38,000 miles and are currently in the Pacific Ocean.

Strona projektu www.calloftheocean.pl

Dorota Lipska

Odpowiedź na najczęściej zadawane mi pytanie brzmi „Nie, nie lubię zimna”. Uwielbiam za to możliwość odkrywania miejsc do których nie prowadzą żadne drogi lądowe i które widziały dotąd tylko morsy, foki i niedźwiedzie polarne.

Żeglować zaczęłam raptem 12 lat temu i była to miłość od pierwszego wypłynięcia na wody Jeziora Michigan. Po kilku sezonach pływania regatowego i typowo turystycznego zapragnęłam jednakże poczuć smak innej przygody. Zamarzyło mi się żeglarstwo wyprawowe. Zamarzyły mi się wody dalekiej Północy, widok gór lodowych i schodzących do wody lodowców.

Był rok 2015, kiedy nawiązałam kontakt z grupą żeglarzy polarnych w Polsce. I tak zaczęła się moja przygoda z Lodowymi Krainami. Wraz z moją lodową rodziną w ciągu ostatnich kilku lat udało mi się uczestniczyć w kilku wyprawach po „wodach zimnych”. Zaczęłam od jesiennego Morza Północnego, by później spróbować zimowego Bałtyku. Odkrywając fiordy Inside Passage i żeglując po Północnym Pacyfiku opływałam Alaskę i Kolumbię Brytyjską. Poznałam wody północnego Atlantyku i Oceanu Arktycznego, gdy przekroczyłam 80 równoleżnik i płynąc na południe podziwiałam góry północnego Spitsbergenu. Po Archipelagu Svalbardu przyszła pora na moją najnowszą wyprawę, rejs wzdłuż zachodniego wybrzeża Grenlandii na północ od Cieśniny Davisa i Zatoki Disko.

Na granicy cywilizacji i natury poczułam potęgę przyrody i poznałam jej prawdziwą twarz, piękną, surową i nieokiełzaną. Uczucie bycia częścią czegoś większego i świadomość, że istnieją jeszcze miejsca na Ziemi nietknięte ludzką stopą, uzależnia i sprawia ze chce się tam wracać. Arktyka po prostu skradła mi serce.


The answer to the question I’m most often asked is, “No, I don’t like the cold.” What I do love, however, is the opportunity to explore places that no roads lead to, places that only walruses, seals, and polar bears have seen.
I started sailing just 12 years ago, and it was love at first launch on the waters of Lake Michigan. After a few seasons of racing and casual cruising, I longed for a different kind of adventure. I dreamed of expedition sailing. I dreamed of the waters of the far North, the sight of icebergs and glaciers descending into the sea.
It was 2015 when I connected with a group of polar sailors in Poland, and that’s how my journey through the Icy Lands began. Along with my icy family, over the past few years, I’ve been fortunate enough to participate in several expeditions across “cold waters.” I started with the autumn North Sea, then moved on to try the winter Baltic. Discovering the fjords of the Inside Passage and sailing the North Pacific, I circumnavigated Alaska and British Columbia. I experienced the waters of the North Atlantic and the Arctic Ocean when I crossed the 80th parallel and, heading south, admired the mountains of northern Spitsbergen. After the Svalbard Archipelago, it was time for my latest expedition, a voyage along the western coast of Greenland, north of Davis Strait and Disko Bay.
On the edge of civilization and nature, I felt the power of the wilderness and saw its true face—beautiful, harsh, and untamed. The feeling of being part of something greater, and the knowledge that there are still places on Earth untouched by human feet, is addictive and makes you want to return. The Arctic has simply stolen my heart.


Ania Fink

Ania Fink (z domu Grochowska) urodziła się i wychowała w Polsce, gdzie już od najmłodszych lat rozwinęła pasję do żeglarstwa. W szkole średniej zdobyła stopień sternika, co świadczyło o jej zaangażowaniu i umiejętnościach w tej dziedzinie. Po emigracji do Chicago, USA w 1995 roku, Ania od razu związała się z Joseph Conrad Yacht Club, najstarszym polskim klubem żeglarskim poza granicami Polski.
Jako członkini klubu, czerpała radość i satysfakcję z bycia częścią społeczności żeglarskiej. Jej głównym celem było budowanie silnych więzi wśród żeglarzy, ponieważ wolała nie posiadać własnej łodzi, lecz oferować swoje umiejętności i doświadczenie jako cenna członkini załogi na jachtach innych właścicieli.
Ania w pełni korzystała z możliwości, jakie oferował klub JCYC. Dzięki swojemu zaangażowaniu zawiązała liczne przyjaźnie z właścicielami łodzi i innymi członkami klubu. Poza tym, poświęcała czas na wolontariat przy organizacji regat, wyścigów w sezonie letnim, a także balów i innych spotkań klubowych w chłodniejszych miesiącach. Jej oddanie doprowadziło do objęcia przez nią funkcji sekretarza i skarbnika klubu.
Po kilku latach pełnej poświęcenia służby została wyróżniona stanowiskiem wicekomandora klubu. W trakcie swojej kadencji Ania zajmowała się obowiązkami w komitecie regatowym (wykazując się silnymi umiejętnościami organizacyjnymi i komunikacyjnymi) oraz prowadzeniem działań PR (public relations) dla klubu. Przyczyniła się również do promocji działalności klubu i regat poprzez pisanie licznych artykułów do magazynów. Doceniając rolę mediów społecznościowych, Ania założyła stronę na Facebooku oraz grupę JCYC, wzmacniając obecność klubu w Internecie i zaangażowanie jego członków.
Jednym z jej największych osiągnięć było kluczowe zaangażowanie w organizację obchodów 45-lecia istnienia klubu.
Największą satysfakcję Ania czerpała z organizacji regat dla dzieci niepełnosprawnych, we współpracy z organizacją Dar Serca. Współpracowała także z byłymi komandorami Izydorem Ryzakiem, Antonim Czupryną i Krzysztofem Kamińskim przy organizacji regat dla dzieci z mniej zamożnych rodzin, co odzwierciedlało jej empatyczną i społeczną postawę.
Podczas swojego roku jako wicekomandor, była również dumną członkinią Stokrotek, grupy kobiet zajmującej się organizowaniem wydarzeń na rzecz świadomości raka piersi. W tym czasie zainicjowała pierwszy wyścig charytatywny dla tej grupy, który od tamtej pory stał się corocznym wydarzeniem.
Po wielu latach oddanej służby w klubie, Ania Fink postanowiła ustąpić z funkcji, aby skupić się na swoich osobistych zobowiązaniach. Mimo napiętego grafiku, nadal angażuje się w żeglarstwo i rejsy, kiedy tylko czas jej na to pozwala.


Ania Fink (born Grochowska) was born and raised in Poland, where she developed a passion for sailing from a young age. During high school, she achieved the rank of Helmsman, showcasing her dedication and skills in sailing. Upon immigrating to Chicago, USA in 1995, Ania immediately connected with the Joseph Conrad Yacht Club, the oldest Polish sailing yacht club outside of Poland.

As a member of the club, she found joy and fulfilment in being part of a community of fellow sailing enthusiasts. Her primary goal was to build strong connections within the sailing community, as she preferred not to own and manage a boat herself, but to instead offer her skills and experience as a valuable crew member to other boat owners.

Ania Fink took full advantage of what the JCYC club had to offer. Through her involvement, she cultivated friendships with numerous boat owners and members. In addition to this, she dedicated her time to volunteer in organizing races, regattas during summers, and coordinating balls and other club meetings and events in colder months. Her commitment led her to take on roles such as secretary and treasurer of the club.

After several years of dedicated service, she was honored with the position of vice-commodore of the club. During her tenure, Ania dedicated her time to racing committee duties (demonstrating strong organizational and communication skills) and handling PR (public relations) for the club. She contributed by writing many articles for magazines to promote club activities and regattas. Recognizing the significance of social media, Ania established a Facebook page and a JCYC group, enhancing the club’s online presence and engagement.
An exceptional achievement was her pivotal role in organizing the 45th-anniversary celebration of the club’s existence.

Ania’s most gratifying accomplishments included organizing races for disabled children in collaboration with the Dar Serca organization. She also collaborated with past commodores Izydor Ryzak, Antoni Czupryna, and Krzysztof Kaminski to arrange races for children from less fortunate families, reflecting her compassionate and community-oriented spirit.
During her year as a vice-commodore, she was also a proud member of Stokrotki, a female group dedicated to organizing events to raise money for breast cancer awareness. During that time, she initiated the first Fundraising Race for the group, and it has since become an annual event.

After numerous years of dedicated service within the club, Ania Fink has made the decision to step down in order to focus on her personal commitments. Despite her busy schedule, she continues to engage in boating and sailing whenever her schedule allows.

Marzena Oberski

Marzena Oberski - spełnia swoje marzenia - konsekwentnie. Kobieta z pasją. Kontynuuje od czasów szkoły średnie zamiłowanie do żeglarstwa i nie tylko. Podróżniczka – na każdym zamieszkałym kontynencie już była. Lista do zobaczenia i odkrywania jest ciągle długa. Od ponad 30 lat pobytu w Stanach Zjednoczonych związana z żeglarstwem polonijnym. Zdobyte w Polsce patenty żeglarza, jachtowego sternika morskiego oraz instruktora żeglarstwa owocują bardzo aktywną działalnością.

V-ce Komandor, Sekretarz, Członek Zarządu to tylko niektóre z funkcji jakie solidnie wypełniała przez około dwie dekady w klubie Joseph Conrad Yacht Club. W 2010 powstał dzięki jej inicjatywie Polish Yacht Club Chicago. Jest również V-ce Komandorem Międzynarodowej federacji Polonijnych Klubów Żeglarskich z siedzibą w Szwecji. Marzena od początku jest głównym motorem, założycielem, inicjatorem większości wydarzeń w PYCC. Cieszy się niesłabnącym zaufaniem członków Polish Yacht Club Chicago będąc wybieraną na Komandora od początku istnienia tej organizacji.

Aktywnie żegluje – wielokrotny udział w regatach Mackinac Race m.in. na jachtach Toscana, Erizo de Mar, Cheers, Explorer; regatach NOOD, VERVE i wielu innych tylko potwierdza, że żeglarstwo traktuje bardzo poważnie. Inicjowała oraz wielokrotnie organizowała regaty o Złoty Guzik Komandora i Puchar Konsula w JCYC. Regaty o Niebieską Wstęgę Jeziora Michigan Polonia Cup również były koordynowane przez Panią Komandor (tak ją nazywają członkowie PYCC – 72 osoby) oraz przyjaciele klubu.

Na swoim własnym jachcie Starchaser/Shellma 2 przepłynęła z NY do Chicago prze Erie Canal eksplorując Georgian Bay oraz North Channel. Na jachcie s/y Alruna żeglowała po wschodnich wodach USA, na S/Y Shanties z Fort Lauderdale do Bostonu, Galapagos, Morzu Karaibskim, Jamajce i Kubie na STS Fryderyk Chopin, Rio Dulce, Belize, Lake Titicaca, Morzu Śródziemnym, Sardynii i Korsyce; to tylko niektóre z akwenów, na których żeglowała odkrywając mniej znane zatoczki i miasta. Morze Bałtyckie przepłynięte na żaglowcu Zawisza Czarny w rejsach rumowych oraz Tall Ship Regatas.

W Gdyni na Międzynarodowych Regatach Żeglarzy Polonijnych reprezentowała Polish Yacht Club oraz żeglarzy polonijnych z okolic Aglomeracji Chicago. Doskonale potrafi dzielić pracę zawodową (na co dzień jest nauczycielem w amerykańskiej szkole) wraz z charytatywną działalnością na rzecz chicagowskiego środowiska polonijnego. Jest członkiem Związku Dziennikarzy oraz Zarządu Klubu Brydżowego działającego przy Art Gallery Kafe. Jej motto – „Żegluj bezpiecznie”.


Marzena Oberski is a woman who consistently turns her dreams into reality—a woman with passion. Her love for sailing and other pursuits has been with her since high school. A true traveler, she has visited every inhabited continent, yet her list of places to explore remains long. For over 30 years, she has been deeply involved with the Polish-American sailing community in the United States. The sailing certifications she earned in Poland, including those of a sailor, offshore yacht skipper, and sailing instructor, have fueled her very active engagement in the sailing world.
Oberski has held several important roles at the Joseph Conrad Yacht Club, where she served diligently as Vice Commodore, Secretary, and Board Member for nearly two decades. In 2010, she founded the Polish Yacht Club Chicago (PYCC), which she has nurtured from its inception. She also serves as Vice Commodore of the International Federation of Polish Sailing Clubs, headquartered in Sweden. Marzena has been a driving force, founder, and initiator of most of PYCC’s events. Her leadership is unwaveringly trusted by the club’s 72 members, who have consistently elected her as Commodore since the club’s founding.
An active sailor, Marzena has participated in the Mackinac Race multiple times, sailing on yachts such as Toscana, Erizo de Mar, Cheers, and Explorer. She has also competed in the NOOD and VERVE regattas, among others, demonstrating her serious commitment to the sport. She initiated and frequently organized the Commodore’s Golden Button and Consul’s Cup regattas at JCYC. She also coordinated the Blue Ribbon of Lake Michigan Polonia Cup regattas, earning her the respect of both PYCC members and friends of the club.
On her own yacht, Starchaser/Shellma 2, she sailed from New York to Chicago through the Erie Canal, exploring Georgian Bay and the North Channel. She has sailed on the s/y Alruna along the eastern U.S. coast, on the S/Y Shanties from Fort Lauderdale to Boston, the Galapagos, the Caribbean Sea, Jamaica, and Cuba aboard the STS Fryderyk Chopin, and on Rio Dulce, Belize, Lake Titicaca, the Mediterranean, Sardinia, and Corsica, among other destinations, discovering lesser-known bays and towns. She has also crossed the Baltic Sea on the sailing ship Zawisza Czarny during rum cruises and Tall Ships Regattas.
In Gdynia, she represented the Polish Yacht Club and Polish-American sailors from the Chicago area at the International Regatta of Polish Sailors. Marzena skillfully balances her professional work—she is a teacher in an American school—with her charitable activities supporting the Polish community in Chicago. She is a member of the Association of Journalists and serves on the Board of the Bridge Club at Art Gallery Kafe. Her motto: “Sail safely.”

Miscellaneous / Różne

#miscellaneous