We would like to express our thanks to the author, Julia Burnatowicz, who wrote a wonderful short story about a special museum and library tour of the Tadeusz Kosciuszko Polish School. The short story, titled “Duchy w muzeum. Opowiadanie na czasie” [Ghosts in the museum. The story of the time] appeared in the Fall Głos Nauczyciela [Teacher’s Voice] edited by PMAL’s friend Helena Ziółkowska. Mieczyslaw Haiman helped two schoolboys with their homework – for the rest of the story we encourage those of you who read Polish to read...
– Mamo, o której jutro wracasz? – Marcin starał się bardzo spokojnie zadać pytanie, ale żołądek podskakiwał mu prawie do gardła.
– Dlaczego o to pytasz, przecież nigdy się zbytnio nie interesowałeś moją pracą i moimi powrotami.
– Pytam, bo… jak jutro wrócisz do domu, może mnie nie być. Pamiętasz? – jedziemy na wycieczkę do Muzeum Polskiego, a później chcę być z Grześkiem. Jego mama odbiera go spod Muzeum, więc mogę u niego zostać na noc. Zgódź się, proszę.
Marcin znowu silił się na spokój i w ogóle chciał, żeby mama uwierzyła w to kłamstwo zaplanowane już dwa tygodnie wcześniej. Właściwie to Marcin nie kłamał nigdy. Był dobrym synem i dobrym kolegą, ale teraz nadarzała się wyjątkowa sposobność, żeby kłamać.
Miesiąc temu w szkole ogłoszony został konkurs: „Kościuszko – patron naszej szkoły” i Marcin zapragnął zrobić coś wyjątkowego. Coś, co mu zapewni nagrodę. Nagroda to była nie byle jaka – podróż do Europy, śladami Tadeusza Kościuszki. Marcin, marzył o takiej długiej podróży, ale miał tylko mamę a ona ciężko pracowała na utrzymanie domu i jego przyszłe studia. I na siebie też, więc na przyjemności w postaci długich wycieczek zawsze brakowało pieniędzy.
Chciał ten konkurs wygrać. Musiał! Za wszelką cenę! Nawet za cenę kłamstwa.
W klasie miał „kolegę sobotniego”, ale bardzo dobrego – Grześka. Pech chciał, że Grzesiek też chciał konkurs wygrać i też chciał zrobić wszystko, żeby na tę wycieczkę pojechać.
Dwa tygodnie temu obaj prawie jednocześnie zdradzili własne tajemnice. Teraz wiedzieli, że muszą obaj wygrać, tyle, że nagroda jest jedna.
Marcin kombinował, że jeżeli dostaną taką samą ilość punktów, to może pojadą razem. Myśleli i myśleli i wymyślili, że w każdym prawdziwym muzeum, gdzie są najprawdziwsze pamiątki po najprawdziwszych bohaterach – Polakach, to na pewno i coś jest, co należało kiedyś do Kościuszki. Zrobią wspólną pracę i postawią komisję konkursową przed trudną decyzją – przecież jury konkursowe nie może być niesprawiedliwe i nie może nagrodzić tylko jednego autora – myśleli głośno.
Zaplanowali, że podczas wycieczki schowają się w najciemniejszym kącie i pozwolą się zamknąć na noc w przepastnym budynku. A potem, zobaczy się! Przeszukają wszystko, przepatrzą dokładnie i z pewnością cos znajdą.
– Mamo, powiedz wreszcie, że się zgadzasz. Ja nigdy nie byłem u żadnego kolegi na
slipover, a teraz mogę być. Odpoczniesz sobie ode mnie! Powiedz! Powidz – tak!
Mama stanęła na progu pokoju i popatrzyła na syna. Wyglądał na zniecierpliwionego, a w twarzy miał wielkie wyczekiwanie. Przez myśl jej przebiegło – a może ja nie jestem dobrą matką, może zabraniam mu niepotrzebnie tego spania „na chałupkach”? Skoro inni rodzice pozwalają swoim dzieciom, to ja też powinnam. Wahała się jeszcze przez moment, a potem spokojnie lecz z wiarą, że powinna się zgodzić, powiedziała
– No dobrze już, dobrze. Zgadzam się. Tylko mnie nie skompromituj! Zabierz jakiś drobiazg dla siostry Grzesia. Możesz zabrać ten kolorowy polski zeszyt, który przysłała ci babcia.
Marcin nie słuchał już uwag o zeszycie i powinnościach. Był taki szczęśliwy, że mocno uścisnął mamę i, czego nie robił od miesięcy, bo czuł się dorosły, przytulił się do niej.
– Jednak kochana ta moja mama, a ja myślałem, że się nie zgodzi. I z naszego planu nici.
Teraz musiał w mały plecaczek zapakować piżamę. Nie będzie mu potrzebna, ale musi ją zabrać. Inaczej wszystko przepadnie. Z komody wybrał najcieńszą. Zawinął w nią szkło powiększające, latarkę, scyzoryk i butelkę z wodą.
Rano dopakuję coś do jedzenia, ale takie coś, co nie wzbudzi podejrzeń. Krzyknął jeszcze w kierunku pokoju mamy – idę spać! Dobranoc! I położył się do łóżka.
To była najcięższa noc w jego życiu. Nie mógł zasnąć, myślał o tym, czy Grześkowi też się udało „podejść” mamę i przekonać, że chce spać poza domem.
– A jak się wyda i cały plan tkany tak drobiazgowo diabli wezmą?!
Spał płytko i niespokojnie. W samym środku nocy przypomniał sobie, że mama miała przewodnik po Muzeum Polskim i że powinien koniecznie go zabrać. Bał się wejść do jej pokoju, bo mama zawsze była zmęczona i nie wiedział, czy się nie zdenerwuje, kiedy ją obudzi. Może lepiej ją poproszę rano? I znów spał chwileczkę, tak mu się w każdym razie wydawało, że to była chwileczka, ale to już był ranek.
– Mamo czy możesz mi dać Przewodnik po Muzeum?
– A po ci ?
– Będę zaznaczał, gdzie jesteśmy i co oglądamy. To zresztą była prawda, ale to, co za chwilę miał powiedzieć z prawdą niewiele miało wspólnego – bo wiesz, po powrocie do domu zobaczysz, ile obejrzeliśmy i będziesz się czuła, jakbyś z nami tam była.
Mama spojrzała na Marcina i przez myśl jej przebiegło – jednak ten mój syn jest bardzo dobry, myśli o mnie, a głośno dodała – zaraz ci przyniosę. Podczas, gdy mama poszła do pokoju, Marcin wpadł do kuchni i z lodówki zdołał wziąć dwa jabłka, kawałek żółtego sera i dwie puszki oranżady. Mama tymczasem była już w przedpokoju i ponaglała – szybciej!- bo się spóźnimy! I prawie wybiegli z domu.
Marcin przez całą drogę wcale się do mamy nie odzywał. Znowu musiał opanować to przykre uczucie drżącego żołądka. Co za pech – dlaczego ten mój żołądek jest taki niedobry i trzęsie się, jakby był pusty?! Przecież jadłem śniadanie! Nie wiedział, bo i skąd, że wszystkie dziecięce kłamstwa świata objawiają się takim podłym drżeniem, a czasem nawet i gorszym.
Przed szkołą mama pocałowała go we włosy, dobrze, że jeszcze w samochodzie, bo koledzy nie widzieli. Może by się śmiali i dokuczali, że Maminsynek. Poprawił grzywkę i wysiadł. Pomachał mamie i od niechcenia rzucił – do jutra! Miej dobry dzień!
Uśmiechnęła się do niego i odjechała.
A żołądek zadrgał po raz kolejny.
Teraz nie było to już takie ważne, bo na zakręcie pokazał się samochód mamy Grześka i umierał z ciekawości, czy Grześkowi numer ze spaniem udał się, czy nie? Grzesiek wygramolił się z auta z wypchanym plecakiem. Szedł za mamą i wymachiwał w górze rękami.
– Chyba się nie udało. Na pewno się nie udało!
Mama Grześka miała cierpką minę i jakoś tak dziwnie patrzyła, idąc w kierunku Marcina.
– Marcinku, kochanie – powiedziała – zgodziłam się na to wasze wspólne spanie, ale pamiętajcie, żeby nie nabałaganić w mieszkaniu. Dałam też Grzesiowi trochę wałówki, bo nie chcemy, żeby Twoja mama karmiła was obu. Pamiętajcie, bądźcie grzeczni, no i słuchajcie uważnie, co będzie mówiła pani przewodniczka. To na pewno się wam przyda.
Marcin aż podskoczył z radości.
– Będziemy grzeczni, proszę pani i proszę się nie martwić, my zawsze uważamy.
A Grzesiek poklepał swoją mamę po ramieniu i powiedział – nie mówiłem ci, jego mama jest świetna i będzie nad nami czuwała, a do Marcina zrobił oko.
Niemal w tym samym czasie rozległ się klakson autobusu, cała klasa ustawiała się przy wejściu. Grzesiek pomachał mamie na pożegnanie i podtrzymując plecak, żeby nie podskakiwał, pobiegł za kolegami.
– Stary, co ty naopowiadałeś mamie, że tak na mnie dziwnie patrzyła?
Grzesiek odwrócił się do Marcina i położył palec na ustach – nie gadaj, bo może jest gdzieś jakieś „ucho”. To znaczy, że może jest gdzieś jakaś „wtyczka” i zaraz doniesie wychowawczyni, że coś knujemy. Chłopcy wsiedli do autobusu i czekali aż inni się też usadowią. Pani odczytała listę i ruszyli. Nie jechali długo, bo w soboty o tej porze jest niewielki ruch i na ulicach i na autostradzie. Marcin odezwał się pierwszy – a co zrobimy, jak nam każą plecaki zostawić w autobusie?
– Nie martw się, udało mi się wysłać maila do pani, że po wycieczce mamy zostać i poczekać w muzeum. Ja, tzn. mama, nas stąd chce odebrać, niby, że jedziemy na wesele.
– Co ty?! Napisałeś i podpisałeś nibymama.
– Tak. Tak właśnie zrobiłem. Rodzice gadali i nawet nie zauważyli, co robię.
Trzymaj się stary, nie wymiękaj! Jak się zrobisz blady, to się nie uda.
Właśnie, a dlaczego ty jesteś taki blady?
– Nie wiem. Właściwie to wiem. Jest mi niedobrze ze strachu i cały czas trzęsie się mi żołądek.
– Mówię ci, straszny z ciebie cykoriad!
Od czasu do czasu któryś ze spiskowców sykał przez zęby, niby że upominał kolegę, by tak głośno nie mówił i tak minęła im droga.
Reszta to już była bajka. Może i by była, gdyby nie to, co zdarzyło się w później.
Uczniów podzielono na kilka grup. Każda z nich przydzielona została do innej pani przewodniczki. Z panią Halinką oglądali Salę Paderewskiego, pamiątki po nim, łóżko, (że też się takiemu wielkiemu pianiście chciało spać w muzeum – pomyślał Grzesiek – ale każdy wielki człowiek podobno ma swoje dziwactwa – przypomniał sobie natychmiast słowa mamy), zegarek, pióro, fortepian i coś tam więcej. Gdy pani Halinka skończyła mówić, Marcin aż podskoczył, bo tak bardzo się chciał spytać o Kościuszkę. Gdy wreszcie zapytał, pani powiedziała, że Paderewski i Kościuszko nigdy się nie spotkali. Pamiątki po naczelniku są w zupełnie innej części Muzeum.
Wcale nam nie powiedziała, gdzie naprawdę są te pamiątki, nawet się nie zająknęła, a najgorsze, że nawet nie była ciekawa, dlaczego pytam o Kościuszkę – powiedział do Grześka. Zupełnie niedomyślna – skonstatował Grzesiek. Najwidoczniej dorośli mają zupełnie inne priorytety od naszych, tylko dlaczego ogłaszają konkursy dla młodzieży?! No właśnie - dlaczego?!
Pani Krysia zabrała ich do wielkiej sali i pokazywała gabloty, a w nich dużo ciekawych eksponatów, ale Marcin i Grzesiek rozglądali się po ścianach, zaglądali w kąty i nie słuchali. Może i było to ciekawe, ale przecież oni przyszli tu w określonym celu a ten ich „prywatny” cel oddalał się coraz bardziej w czasie.
Wreszcie zabrała ich pani Małgosia. Ta to mówiła i mówiła. Pokazywała nawet taką maleńką książeczkę, która zmieściła się w dłoni. Pokazywała ją ubrawszy wcześniej białe rękawiczki. Marcin nie zapamiętał, czy dlatego założyła te białe rękawiczki, bo książeczka była święta, czy dlatego, że mogła się rozsypać, bo była stara.
Pani Małgosia też niczego o Kościuszce nie powiedziała. Ale za to zaproponowała im wspólne zdjęcie na schodach. Marcin siadł na podłodze a Grzesiek trzymał się poręczy. Pomyśleli, że będzie dobrze, jeśli pani Małgosia ujmie ich na pierwszym planie. To dowód, jak pilnie słuchali, choć prawdą było, że wcale nie słuchali.
Myślami wędrowali w kierunku naczelnika, generała amerykańskiej armii, bohatera Stanów Zjednoczonych – niestrudzonego budowniczego West Point i wyzwoliciela Murzynów, którym w testamencie nadał ziemię na własność i polecał swemu przyjacielowi z pól wojennych – prezydentowi Jeffersonowi, aby dopilnował wypełnienia ostatniej woli.
Gdy prelekcje się skończyły i mieli się ustawiać do wyjścia, obaj chłopcy pognali w kierunku toalety. Mimowolnie zaplątali się w wycieczkę Amerykanów. Na dole nikt ich nie szukał. Teraz tylko musieli znaleźć dobrą kryjówkę i przeczekać do zamknięcia drzwi.
Nie było to takie proste, wciąż na kogoś się natykali, a najgroźniejszy był wielkich rozmiarów strażnik, który kilka razy pytał czy się nie zgubili.
Po kilku godzinach pokonywania pokoi i pięter stanęli za wielką gablotą w sali głównej, którą ktoś wcześniej odsunął od ściany w niewiadomym celu i nie popchnął na właściwe miejsce, robiąc tym samym doskonałą kryjówkę dla takich wędrowców jak oni dwaj. Za każdym razem, gdy słyszeli czyjeś kroki, wstrzymywali oddech. Aż wreszcie wszystko ucichło. Byli sami.
Wszędzie panował półmrok. Było strasznie. Ze ściany miały za chwilę zbiec kozackie konie pędzące Krakowskim Przedmieściem. Nawet słychać było strzały. Nie, to w uszach dzwonił im strach.
Pierwszy odezwał się Marcin – i co teraz?
Grzesiek udawał chojraka, robił minę bywalca i pewniaka – najpierw, kochany, to pojemy, bo mnie już kiszki marsza grają, a potem – zobaczy się!
Zdjęli kurtki. Na jednej siedli a drugą przeznaczyli na coś, co miało zastąpić stół. Wyciągnęli z plecaków jedzenie i jedząc, nawet mlaskali dla animuszu. Gdy pojedli, zrobiło się im błogo, coraz senniej i spokojniej. Nawet nie wiedzieli, kiedy zasnęli. Marcin z „Przewodnikiem po muzeum” pod głową a Grzesiek na własnym przedramieniu. Spali dość długo. Obudziło ich skrzypienie podłogi. Słychać było wyraźnie czyjeś kroki.
Pan w średnim wieku, starannie lecz skromnie ubrany doszedł do chłopców. Pochylił się nad nimi i bardzo cichym, spokojnym i śpiewnym głosem powiedział – wstawajcie, mamy dużo do zrobienia. Przyszliście do naczelnika, spać nie wypada. Zlikwidujcie swój prowizoryczny obóz i chodźcie za mną.
Chłopcy wykonali polecenie, chociaż bardzo się im chciało spać. Szli za panem, który sunął podobny raczej do zjawy niż człowieka.
Najpierw zeszli do biblioteki. Na jednej ze ścian ujrzeli portret człowieka, który zaoferował pomoc w poszukiwaniach. Chłopcy aż otworzyli usta ze zdziwienia. Na złotej płytce pod portretem widniały wygrawerowane dwie daty: 1888–1949.
Boże, szepnął Marcin – to niemożliwe, ja go naprawdę widzę, a przecież on nie… nie to nie może być prawdą… nie powinien żyć! Myśli bombardowały mu głowę. Głos uwiązł w gardle i nie mógł wykrztusić słowa, żeby powiedzieć Grześkowi, czego się domyślił. Przypomniał sobie fragment tekstu, który kiedyś czytał.
Artur L. Waldo tak pisał: „zajęty szukaniem śladów polskości w Ameryce, nie miał czasu pomyśleć o zapewnieniu sobie starości, o tworzeniu majątku osobistego. Jego majątek kryje się dziś w Muzeum i Archiwum, które pracą swoją stworzył. Z każdej półki, z każdej gablotki, z każdej książki i z każdej pożółkłej karty wypływa i wypływać nie przestanie „majątek Haimana”, cała przyszła spuścizna po nim, jak duch szlachetny krążyć będzie po salach muzealnych i cieszyć się świadomością, że wielkie to dzieło z pożytkiem służyć może wszystkim pokoleniom następnym”
To sam pan Haiman przyszedł nam pomóc. Gdzie nas zaprowadzi? – tym razem Grzesiek odważył się powiedzieć kilka słów. Haiman bardziej wyczuł niż usłyszał pytanie Grześka, bo swoim przyciszonym głosem, którym nie chciał budzić innych ludzi metafizycznie związanych z muzeum, powiedział – siądźcie koło mnie i posłuchajcie.
Chłopcy przybliżyli się i usiedli na ciężkich bibliotecznych krzesłach. Haiman mówił:
W Muzeum zachowało się stosunkowo niewiele pamiątek związanych z osobą Tadeusza Kościuszki. Do najbardziej interesujących należy pejzaż jego autorstwa, narysowany ołówkiem, prawdopodobnie podczas pobytu w Ameryce oraz zabytki pochodzące z czasów powstania kościuszkowskiego: drukowane instrukcje dla Komisji Porządkowych wydawane przez Kościuszkę; bilety skarbowe o nominale 4 złotych polskich, wydane przez Organizacje Komisji Porządkowych na mocy uchwały z 4 lipca i 15 sierpnia 1794 roku; nadanie stopnia porucznika Janowi Brachowi z 4 IV 1794 roku podpisane przez Tadeusza Kościuszkę oraz złota obrączka przyznawana przez Tadeusza Kościuszkę za męstwo w walce z napisem „Ojczyzna jej Obrońcom” T.K.d.24.mar.” Do zbiorów trafiła także filiżanka do herbaty, według tradycji używana przez Kościuszkę. Inne zabytki związane z „bohaterem dwóch kontynentów” to przede wszystkim obrazy, grafiki, rzeźby i medale z jego przedstawieniami, z których najciekawsze to portret namalowany przez Józefa Peszkę, projekt pomnika Tadeusza Kościuszki autorstwa Bolesława Biegasa wykonany dla Waszyngtonu w 1906 roku oraz brązowe plakiety i medale wybite w Stanach Zjednoczonych, upamiętniające m.in. 150 rocznicę przybycia Kościuszki do Ameryki i 100 rocznicę bitwy pod Racławicami.
Grupę pamiątek sentymentalnych reprezentuje szklana kasetka z mosiężnymi okuciami, zawierająca ziemię z Kopca Kościuszki oraz talerze fajansowe przedstawiające pomnik generała w Solurze…
Pan Haiman skończył, a Grzesiek chcąc się upewnić, zapytał – czy to naprawdę wszystko, na co my możemy liczyć? Bo widzi pan – i tu na moment się zawahał – czy aby na pewno duchy mogą widzieć, ale zbytnio długo nie drążył tego problemu i dokończył – mnie się obiło o uszy, że w muzeum jest pukiel włosów Kościuszki. A ja wiem, że teraz można zrobić specjalne badanie włosów, tak jak zrobili to Napoleonowi i dowiedzieć się, na co był chory.
– Może wcale nie był chory – tu Grześkowi wszedł w słowo Marcin – prawie krzyknął – Był chory, na krótko przed śmiercią to był chory i zmarł. Chyba za wcześnie! Powtórzył jeszcze raz – chyba za wcześnie, Polska go potrzebowała! Potrzebowała Naczelnika spod Racławic w roku 1815, kiedy w Wiedniu odbywał się kongres i ważyły się losy Polski. On nie pojechał! Naród go też potrzebował! – tym razem Marcin prawie krzyczał – wszyscy na jego decyzję czekali! A za moment jakby złagodniał i dokończył – jednak musiał być bardzo chory, skoro nie włączył się w europejskie wojny!
Haiman popatrzył na chłopców i jakby się zawahał, co odpowiedzieć tym dwóm zdesperowanym młodzikom – polityka i wojna to trudne sprawy. Nam jest łatwiej wydawać osąd, bo żyjemy znacznie później – Znowu popatrzył na chłopaków i poprawił się – Wam jest łatwiej ferować wyroki, bo żyjecie dwieście, no prawie dwieście lat po Kościuszce. Świat się zmienił, rozwinęły się nowe dyscypliny naukowe, a Kościuszko pozostał w swej epoce budowania się pierwszych demokratycznych struktur państwowych i w Ameryce i w Europie. Nie możemy przykładać do tamtych odległych czasów naszej wiedzy i naszego widzenia świata. Nie miejmy do niego pretensji. On naprawdę zrobił więcej niż… Ucichł. Opuścił głowę jakby chciał powiedzieć – chylmy czoła przed takimi jak on. Pracujmy, uczmy się i pracujmy.
Chłopcy odruchowo też spuścili głowy. Zapanowało milczenie. Gdy je podnieśli nikogo nie było, tylko oni sami w pustej bibliotece.
Zapamiętałeś, co nam pan Haiman mówił? – Marcin cedził słowa przez zęby – zrobił więcej niż… Nie powiedział nam kogo miał na myśli. Może siebie samego. Grzesiek popatrzył na portret Haimana, i wydawało mu się, że ten się uśmiechnął.
Dniało. Obaj byli głodni, niewyspani ale szczęśliwi. Noc w muzeum, gdzie duch Hamana ciągle jest obecny i ciągle czuwa nad całością dzieła swego życia, spoglądając i obserwując wszystko i wszystkich przybywających tu, czasem nawet pomagając znaleźć dobry pomysł i najlepsze jego rozwiązanie, była dla nich niezastąpioną lekcją historii. Znaleźli odpowiedź na pytanie, co przygotować na konkurs. Będą to rozmowy z panem Haimanem o Kościuszce, jego życiu, pracy, obowiązkach społecznych i fascynacjach wolnościowych. Rozmów będzie tyle, ile tylko będą w stanie przygotować, a materiały znajdą w pracach pana Mieczysława Haimana „Kościuszko w wojnie o niepodległość Stanów Zjednoczonych” i „Kościuszko – przywódca i uchodźca”. Dziwnym trafem obie te książki znaleźli na stole bibliotecznym z adnotacją – „dla Marcina i Grześka z nadzieją, że dobrze je wykorzystają i podpis – Haiman”.
Gdy opuszczali bibliotekę, zaspany strażnik zapytał – a wy co? Zgodnie odrzekli – my nic; byliśmy na spotkaniu z panem Haimanem, właśnie się skończyło.
Opowiadanie udostępnione za zgodą Redakcji “Głosu Nauczyciela”. Ukazało się w ostatnim numerze pisma: Jesień 2011, Rok XXVI/NR 4, ISSN 1042 3747. Zainteresowanych prosimy o kontakt z redaktor, wieloletnią przyjaciółką Muzeum Polskego w Ameryce (MPA) – Heleną Ziółkowską.
Zespół Muzeum Polskiego w Ameryce pragnie podziękować Pani Julii Burnatowicz za stworzenie tego opowiadania, które stanie się być może przyczynkiem do przyszłej antologii.